niedziela, 25 października 2015

Rozdział 24 cz.1: Żyj albo giń



Nadszedł ten dzień. A raczej wieczór. Stałem na dachu Stark International razem z Rhodey'm. Ja jako Iron Man a on jako War Machine. Wiedzieliśmy co nas czeka. Lada chwila zjawią się tutaj Maski. I mam nadzieję zobaczyć Pepper całą i zdrową. Muszę ją mieć przy sobie by się uspokoić. Nie spałem całą noc, dopracowywałem pancerze. Zrobiłem to bo nie wiem czego się po nich spodziewać. 
Ja i przyjaciel milczeliśmy. Chyba każdy z nas myślał jak to wszystko się potoczy, co będzie dalej. Nie czekaliśmy długo. Na dachu zjawiły się Whitney i Cornelia ale był z nimi ktoś jeszcze. Z góry założyłem, że to chłopak, gdyż miał na sobie czarną zbroję i hełm z rogami. Był w niej wysoki i wydawał się bardzo postawny. 
Teraz moją uwagę przykuła Pepper. Wyglądała na zmęczoną i zmartwioną. Na twarzy widziałem siniec, ktoś ją uderzył. Zdenerwowałem się. W dodatku ten gość trzymał ją za ręce i nie pozwolił się jej uwolnić. 
- Pepper!
Chciałem do niej podejść i ją uwolnić, już raz na zawsze ale nie mogłem jeszcze tego zrobić. Zatrzymał mnie słowa tego gościa. 
- Spokojnie, Stark. Twojej królewnie nic nie jest. Tylko Maski ją trochę poobijały. 
Spojrzałem z pogardą i wściekłością na te dwie, mimo to, że one nie mogły tego zobaczyć. 
- Czego chcecie? - spytałem, chociaż wiedziałem czego chcą. Naszej śmierci.
- Stark, imbecylu. Oczywiście, że waszej śmierci. Tylko ty i ta twoja zgraja możecie mi przeszkodzić w poszukiwaniu pierścieni. - mówiąc to, wskazał na rękę, na której połyskiwały dwa pierścienie, każdy z innym odcieniem kamienia. 
Zgłupiałem całkiem. O co mu chodzi? W życiu nie widziałem tych pierścieni na oczy. 
- Załatwcie ich. 
Wtedy stało się coś niespodziewanego. Whitney jak mi się wydaje, pokonała kilka metrów, które nas dzieliły i dobiegła do Rhodey'ego przyczepiając mu coś do pancerza. Ten nie mógł tego zdjąć. Domyśliłem się, że to bomba bo zaczęła pikać i świecić na czerwono. Obejrzałem się i zobaczyłem, że Mandaryn stoi przy dachu i trzyma Pepper na krańcu. Ta szarpała się a ja bałem się, że wypadnie. 
- No, kogo poświęcimy na początek? - zapytała Cornelia z niepohamowanym śmiechem.
Spojrzałem na Pepper, która miała nieodgadnięty wyraz twarzy. Spojrzała na mnie przepraszająco ale jednocześnie z oddaniem i... miłością? Przewidziałem się? Myślałem, że tylko ja czuję do niej coś więcej niż tylko przyjaźń. Przynajmniej tak mi się wydawało... Zamartwiałem się o nią i byłem gotowy do największego poświęcenia. Próbowała się uśmiechnąć ale chyba strach jej na to nie pozwalał. 
- Złap ją to przeżyje. 
Wszystko wydawało się iść w zwolnionym tempie. Chłopak w zbroi wypuścił Pepper z ucisku. Widziałem tylko jej spojrzenie pełne strachu i słyszałem jej przerażający krzyk. Zanim się zorientowałem co tak naprawdę się stało i zanim poleciałem w dół... Już nie widziałem jak spada. 
Zostawiłem Rhodey'ego bo wiedziałem, że sobie poradzi. Ma silny pancerz, który został wzmocniony i przetrwa ten wybuch, a w lepszym wypadku strąci bombe. 
Leciałem w dół z coraz większą rozpaczą. Prawie wpadłem na jakiś dach, a potem wleciałem w sznurki na pranie. Wylądowałem i wtedy moje serce zamarło. 

~*~

Chwile wcześniej

Mandaryn trzymał mnie bardzo mocno nad przepaścią. Bałam się, jednak nie chciałam tego pokazywać. Spojrzałam na Tony'ego, a raczej Iron Man'a. Mimo to, wyobraziłam sobie jego roześmianą twarz i te oczy, tak cudownie niebieskie. 
Tony nie był mi obojętny.
Martwiłam się o niego nawet teraz, przez chwilę jeśli mu nic nie grozi. Zakochałam się?
Wiedziałam, że teraz już na wszystko za późno. Jeśli Mandaryn mnie puści, nie przeżyję tego. Małe szanse, że Tony mnie złapie, jednak wolałabym aby tak się stało. Próbowałam się uśmiechnąć gdy poczułam jak uścisk się zwalnia a ja spadam. 
Krzyczałam, wiedziałam, że to nic nie da, ale poczucie lęku było zbyt duże. Obiłam się o jakiś dach. Powoli zaczynałam tracić świadomość. Do tego doszły jakieś sznurki, które trochę spowolniły upadek dzięki temu, że się na nich przez chwile zatrzymałam. Próbowałam się ich jakoś złapać, rozpaczliwie nie chciałam spaść i obić się o ziemię. W końcu upadłam na twardy grunt. Dopiero wtedy poczułam ból w okolicy serca i czaszce. Spojrzałam resztkami sił w górę. Widziałam go jak leciał w moją stronę. Był całkiem blisko. Chciałam zobaczyć jego twarz, walczyłam aby nie zamknąć oczu. Było to trudne, bo ciężko mi się oddychało, jakby ktoś usiadł na moich płucach. Do tego ten pulsujący ból w czaszce. 

~*~

Podbiegłem do niej zdejmując hełm. Nie przejmowałem się tym, że ktoś mnie może zobaczyć. Liczyła się tylko ona. Uklęknąłem przy niej i zobaczyłem, że ma otwarte oczy. 
- Pepper... Wytrzymaj zabiorę cię do szpitala. 
- Nie... dam... rady. - wyjąkała, ledwie słyszalnym głosem. - To... koniec... 
Ciężko było mi uwierzyć, że ona - twarda i silna dziewczyna się poddaje. Nie chciałem myśleć o tym, że Pepper, dziewczyna, która zawsze była dla mnie pocieszeniem mnie opuszcza. I to na zawsze. Nie chciałem dopuścić tego do myśli. 
- Pepper... Nie rób mi tego, błagam! - spojrzałem na nią z żalem i rozpaczą.
Uśmiechnęła się lekko, a jej oczy zamknęły się. Ciało opadło jakby przestała oddychać. Zrozumiałem, że nie żyje. Rozpłakałem się, miałem ochotę rozwalić wszystko dookoła, nawet cały świat. Tylko.., czy mój cały świat nie zgasł? Tak... Cholera nie! Nie pozwolę na to!
Dlaczego ona?! Była cudowna pod każdym względem, a ja dopiero teraz to zrozumiałem. Kocham ją. Bez wątpienia, bez żadnego zapytania. Tylko czemu ja głupi nie domyśliłem się tego wcześniej? Może w obliczu śmierci przez poczucie strachu rozumiemy co tak naprawdę ta osoba dla nas znaczy i ile dla niej jesteśmy w stanie poświęcić?
Nie mogłem się poddać, nikt nie mógł mi jej odebrać. Założyłem hełm i wziąłem ją na ręce. Była taka lekka i delikatna. Nie czułem jak oddycha... A tak bardzo chciałem poczuć iskierkę nadziei. Wylądowałem na dachu budynku. Spojrzałem na Rhodey'ego, był cały i zdrowy. Pancerz był nie uszkodzony, więc nie zdetonowały bomby albo ją zdjął.
Teraz moją uwagę zwrócił Maski... One także nie żyły. Tylko kto je zabił?
- Co z nią? - spytał mnie Rhoedy, wskazując na Pepper.
- Stark, ona tego nie przeżyła. Dobrze o tym wiesz.
Zdenerwowałem się. To wszystko jego wina! To on nasłał na nas te dwie pokraki! Przez niego moja Pepper nie żyje!
- Ty pieprzona gnido, to wszystko twoja wina! - już miałem się na niego rzucić, jednak on mi przerwał.
- Brawo, Stark. Pamiętaj spotkamy się jeszcze. W końcu tylko ona nie żyje. - mówiąc to zaśmiał się diabolicznie i zniknął.
Stałem i patrzyłem się w to miejsce, w którym stał przed chwilą Mandaryn. Później szukałem wzrokiem Masek jednak nigdzie ich nie znalazłem. Musiał je zabrać. Cholera, on je zabił. To był ich plan?
Spojrzałem na Pepper. Nic się nie zmieniło, nie otworzyła oczu. Nie chciałem jej tracić. Nie teraz kiedy na razie mogliśmy odetchnąć.
- Czy ona naprawdę... nie żyje? - spytał mnie Rhoedy, nie dowierzając.
- Nie pozwolę na to.
Odleciałem w kierunku szpitala. Musi być szansa, nie odpuszczę tak łatwo. Nikt nie może mi jej zabrać. Nie mogę sobie wyobrazić życia bez jej uśmiechu i tych pięknych, brązowych oczu, które zawsze wyrażały tyle szczęścia.
Wbiegłem do szpitala. Ludzie patrzyli na mnie zaskoczonym wzrokiem, niektórzy komentowali moje pojawienie się tutaj. Nie obchodziło mnie to, jak przez mgłę docierały do mnie różne słowa.
- Proszę ją ratować! - wykrzyknąłem do lekarza, który szedł przez korytarz,
- Co się stało? - spytał bardzo zaskoczony.
- Spadła z bardzo wysoka.
Położyłem ją na łóżku, które przygotowały pielęgniarki.
- Oddycha?
- Nie wiem. - skłamałem. Wiedziałem, że nie oddycha. Może chciałem mieć choć płomyk nadziei?
Lekarz sprawdził puls. Modliłem się, błagałem, żeby zaczęła wracać. Nie chciałem dopuścić myśli, że jest już po ,,tamtej stronie"
- Prawie niewyczuwalny. Serce bije słabo. Proszę zawieźć ją jak najszybciej na sale. - oznajmił lekarz.
Teraz wszystko działo się w przyśpieszonym tempie. Chciałem iść za nimi, jednak powiedziano mi, że jest to niemożliwe.
Teraz muszę wrócić do zbrojowni i czekać aż ktoś powiadomi mnie, że tutaj jest. Chociaż ja wiedziałem o tym pierwszy, to formalnie Tony Stark nie.
Wyszedłem ze szpitala i wzbiłem się w powietrze, Tak bardzo nie chciałem stąd odlatywać, ale wiedziałem, że muszę. Zadzwoniłem do Rhodey'ego, odebrał.
- Czekam w zbrojowni.
Po tym rozłączyłem się. Wleciałem przez tunel prowadzący do zbrojowni. Zdjąłem pancerz i schowałem go do komory. Rhodey już na mnie czekał.
- Co z nią? - spytał.
Chciałem uniknąć tematu, nie wiedziałem co mam mu powiedzieć, bo tak naprawdę to sam chciałem wiedzieć czy Pepper przeżyje.
- Co tam się stało? - zadałem pytanie, tylko po to aby go nie martwić.
James zamilkł. Spuścił wzrok, patrzył na swoje buty.
- Strąciłem bombę i rzuciłem nią w Maski. Dobrze wiedziałem, że mogą tego nie przeżyć. Chciałem żeby zapłaciły za wszystko co nam zrobiły. Najbardziej dostała Whitney... Mandaryn się wkurzył i je dobił.
Co miałem powiedzieć? Byłem zaskoczony, że Rhodey chciał je wykończyć, chociaż pewnie to samo zrobiłbym na jego miejscu.
- Dobrze zrobiłeś. Nie miałeś na to wpływu, zasłużyły sobie na to.
- Powiesz mi w końcu jak ona się czuje? - zapytał James, z lekkim rozdrażnieniem w głosie.
- Umarła na moich oczach... Nie oddychała... Nie wiadomo czy to prawda, ale... Tak jakby wróciła... Cudem. - mówiąc to, czułem jak moje serce zalewa fala rozpaczy i smutku.
Jak mogłem do tego dopuścić, żeby tak cierpiała i to tylko przezemnie? Jeśli z tego wyjdzie to nie pozwolę jej już nigdy się narażać. Musi przeżyć, musi walczyć - walczyć dla mnie.
- Tony?
Nagle ogarnęła mnie złość, którą już od tak dawna dusiłem w sobie. Zrzuciłem wszystko z blatu.
- Tony! Moja mama dzwoniła, już wszystko wie. Co jej powiemy?
- Musimy skłamać. Nie było nas przy tym... Dobrze wiesz, że nie możemy jej powiedzieć o tym co tam zaszło.
Wyszliśmy ze zbrojowni. Złapaliśmy taksówkę i jechaliśmy w kierunku szpitala. Po jakiś piętnastu minutach znaleźliśmy się na miejscu. Wbiegłem do szpitala potrącając wszystkich. Dobiegłem do recepcji.
- Gdzie leży Patricia Potts?
Nie uzyskałem odpowiedzi od recepcjonistki tylko od mamy James'a.
- Chodźcie, lekarz już jest.
Poszliśmy za nią. Dotarliśmy pod blok i sale zabiegowe. Doktor widząc nas oznajmił.
- Nie mam dla państwa dobrych wieści. Dziewczyna jest w stanie krytycznym jej serce jest za słabe... Będzie dobrze jeśli z tlenem wytrzyma tydzień. Nic nie możemy zrobić.
- A gdyby dostała rozrusznik? - szukałem dla niej ratunku.
- Małe szanse.. Musiałaby dostać naprawdę silnych wstrząsów aby się obudzić a najgorszym przypadku i bardziej przewidywalnym nie przeżyłaby. Przykro nam.
Mój świat przestał istnieć. Teraz wiedziałem, że ona umiera i, że nie ma dla niej ratunku. Dlaczego akurat ona? Była najlepszą osobą jaką znałem, a teraz świat mi ją odbiera. Nigdy się z tym nie pogodzę. Jeśli jej nie uratuję, nie nazywam się Tony Stark.
Poczułem jak robi mi się słabo. Nie reagowałem, nie zależało mi w tej chwili na niczym. Jeśli Pepper umrze ja też długo nie pociągnę. W końcu moje serce bije tylko dla niej.
Upadłem na podłogę i straciłem przytomność. Niech się dzieje co chce, skoro przy mnie jej nie ma.






Zaskoczone? 
Już prawie koniec księgi I :) Jak wam się podoba?
Pozdrawiam. 



5 komentarzy:

  1. Jeju. Potrafisz zranić. Jak mogłaś? Pep ma żyć, rozumiesz?Aż mi w oczach łzy stanęły :( Jednak dobrze, że Maski nie żyją. Jednego problemu mniej,a Mandryn niech się wypcha ze swoją misją pierścieni. Rozpierprzyłabym gnoja o jakiś solidny budynek, jak Wdowa proponowała w swoim opo. Ona musi żyć i nie ma opcji. Naprawdę trzymasz nas w napięciu i jeszcze Tony tak wszystko to przeżywa. Czekam na nn , bo naprawdę jestem w szoku i gratuluję Rhodey'mu za odwagę. Nic, tylko czekać na nexta
    PS: U mnie wystartowało nowe opo o IMAA. Zachęcam do komentowania :)

    iron-adventures.blogspot.com

    dance-with-daredevil.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Płaczę, tym razem naprawdę. Łzy lecą mi strumieniami to takie smutne :(. Ona musi żyć musi! Jeśli ją zabijesz to osobiście wyrwę Mandarynowi flaki i przerobię na pasek od spodni! A jeśli nie to nie zwę się Black Widow. ... Zaskoczyło mnie zachowanie Rhodego nie myślałam, że byłby zdolny do zabicia Maski. A Mandaryn dziwnie się zachował, po co dobił je? Przecież mu służyły mogły by mu się przydać... Naprawdę myślałam, że to już koniec z Pepper a jednak jest jeden mały promyczek nadziei. Ech kurczę zabije za to, że trzymasz tak w napięciu. Do następnej notki ;) Pozdrawiam :*.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pepper musi żyć nie możesz mi tego zrobić, nie możesz zrobić tego Tonemu . ONA jeszcze nie przeszła do świata duchów . Masz mi ją wskrzesić. Bo inaczej zamknę cię w pokoju bez klamek i nie rzartuje. A Mandaryn niech wybuchnie, niech MIC pierścieni go rozsadzi a Maską dobrze tak należało im się ! Nie mogę doczekać się dalszych wydarzeń. Pozdrawiam a u mnie : . http://imaa-z-mojego-pokrenconego-zycia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgin! Jak mozesz :/ oni cierpia!!! Niech on jak sie obudzi w koncu powie co czuje :)
    Notka genialna. Tyle emocji...<3 Chce wiecej a oni maja byc razem!!
    Zapraszam :http://imaa-oneshoty.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapraszam na nn http://ironman-another-story.blogspot.com/2015/10/a-wszystko-to-bo-ciebie-kocham-one-shot.html?m=1

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy