czwartek, 9 lipca 2015

Rozdział 20: Czas działa na nie korzyść



Gdzie ja jestem? Nie poznaję tego miejsca. Fakt, jest tutaj ciemno tak jak było w domu u Rhodey'ego, ale wydaje mi się, że jestem gdzie indziej. Powinnam leżeć przed schodami przynajmniej tak mi się wydaje. Próbowałam znaleźć ręką coś co przypominałoby schodek w najmniejszym stopniu, jednak nic takiego nie poczułam. 
Podniosłam się na rękach co i tak było mi trudno wykonać. Czułam się cała obolała, kręciło mi się w głowie. Nogi odmawiały posłuszeństwa, czułam jakby były związane. Przyciągnęłam je do siebie i faktycznie były związane sznurem. Chciałam je odwiązać jednak zamiast tego, poraniłam sobie ręce. Skoro nie mogę iść, muszę się czołgać. Tylko do czego i w jakim celu? Ciemność dookoła, więc czego mam szukać? Muszę spróbować, nie mogę leżeć bezczynnie.
Jednak zanim wykonałam jakikolwiek ruch, usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, skrzypienie. Światło się zapaliło a ja padłam na podłogę, udając, że się nie obudziłam. Ja natomiast zaczęłam nasłuchiwać. Chciałam wiedzieć kto mnie tu przetrzymuje, jednak domyślałam się kto to. Chciałam się tylko utwierdzić w przekonaniu, że to Whitney i Cornelia. Wcześniej wymusiły ode mnie kod do zbrojowni. Nie miałam wyjścia, chociaż wcale nie musiałam się poddawać. Jednak trafiły w czuły punkt, zagroziły, że zaatakują mojego ojca. W sumie, tak naprawdę nim nie jest, ale one chyba tego nie wiedziały. Mimo to, byłam tak do niego przywiązana, kochałam go jak kogoś bliskiego, jak jednego z rodziców. Jestem przekonana, że to one za tym wszystkim stoją. W końcu ostatnio bardzo uprzykrzają nam życie, ciągle coś się dzieje. Nim się obejrzysz, następne niebezpieczeństwo.
Ktoś mną potrząsną, jednak ja nie zamierzałam się ruszyć. Poczułam jak ktoś mnie ciągnie po ziemi, za rękę. Zaczęłam powoli otwierać oczy, niby, że dopiero co się ocknęłam. Wtedy dopiero osoba ta mnie puściła.
- Proszę, proszę. Chyba za dobrze cię ugościłyśmy skoro jeszcze możesz się podnieść.
Teraz nie miałam wątpliwości, że to te dwie wariatki. Rozbłysło światło, a ja odruchowo zamknęłam oczy. Zakryłam twarz rękami, światło drażniło moje oczy. Jedna z dziewczyn pociągnęła mnie za ręce do góry, co nie ukrywam bolało bardzo. Dalej miałam zamknięte oczy, jednak zostałam zmuszona do otwarcia ich, poprzez uderzenie w twarz. Na szczęście teraz nie było tak źle jak przed chwilą. Parę mrugnięć i odzyskałam widzenie.
- Nareszcie, królewno. Wiesz jaką Tony miał minę, gdy dowiedział się, że tak naprawdę nie rozmawia z prawdziwą Pepper?
Spojrzałam na nią jakby co dopiero uciekła z psychiatryka, co ona sobie ubzdurała?
- Ach, no tak. Przecież ty o niczym nie wiesz.
Spojrzała lewo i uśmiechnęła się przebiegle.
- Pepper dwa, twoja kolej!
Rzuciłam spojrzeniem w tą samą stronę i nie mogłam uwierzyć kiedy to zobaczyłam! A raczej kogo... Ujrzałam siebie, tą samą osobę. Jednak po chwili już nie byłam to ja tylko druga maska.
- Nieźle, prawda? A co dopiero jak Cornelia się spisała... była identyczną tobą. Taką, małą, płaczliwą, żałosną Pepper! - ostatnie zdanie nieomal wrzasnęła i po raz kolejny uderzyła mnie w twarz, z taką siłą, że przewróciłam się i uderzyłam o posadzkę. Głowa znowu zaczęła boleć, mało tego, poczułam pulsujący ból i ciepło na czole. No tak, dostałam w głowę, co się dziwić, że krwawię.
- Takie uderzenie, a ty już masz ranę? Faktycznie lichutka jesteś.
- Może sama walniesz sobie w twarz i pieprzniesz o beton! - puściły mi nerwy i wrzasnęłam.
Jej mina wyrażała tysiąc różnych emocji. Teraz tylko czekać na mocniejszy cios. Zbliżyła się do mnie i pociągnęła za ręce tak, że znalazłam się parę centymetrów nad ziemią. Nie trwało to długo, gdyż upuściła mnie z powrotem na podłogę.
- Nie pogrywaj sobie, jeden zły ruch i twojemu ojcu stanie się krzywda.
Spojrzałam na nią nienawistnym wzrokiem, jednak nie odezwałam się już ani słowem. Nie będę ryzykować, nie mogę sobie na to pozwolić. Miejmy nadzieję, że Tony i Rhodey są cali.
- Wracając do tematu, Tony się tak przejął tym wszystkim, że... chyba nic nie będzie robił tylko ciebie szukał. Właśnie na to liczyłyśmy.
O nie... Znowu coś szykują! Jak mam ostrzec Tony'ego? Nawet nie wiem gdzie jestem, a co dopiero myśleć o tym żeby się z nim skontaktować.
- Jednak nastąpiła mała zmiana planów... wrócisz do nich. Ale o własnych siłach.
Nie zrozumiałam tego. Okej, cieszy mnie to, że wrócę i będę mogła przekazać im wszystko to czego się dowiedziałam, ale... co znaczy o własnych siłach? Mają zamiar mnie pobić i odstawić na jakieś odludzie żebym radziła sobie sama?
Z tym odludziem trafiłam. Whitney i Cornelia zaprowadziły mnie do wielkich, stalowych drzwi - zupełnie takich jak te od zbrojowni - i wypuściły. Tak zwyczajnie, po prostu. Drzwi zamknęły się z wielkim hukiem a ja zostałam sama. Gdzie? Tego nie wiedziałam.
Stałam na kompletnym pustkowiu, nic tutaj nie było oprócz łąk i drogi polnej. Odwróciłam się na budynek, w którym byłam przed chwilą. Nie był on wielki, była to chatka z drewna. Matko, skoro tutaj jest tylko to, to gdzie ja jestem? W życiu nie widziałam takiego odludzia, a mieszkałam już w paru miejscach. No nic, muszę dojść do miasta. Chociażby znaleźć budkę telefoniczną, coś dzięki czemu będę mogła się skontaktować z Tony'm bądź Rhodey'm.
Ruszyłam na przód, po drodze polnej. Tyle, że końca nie widać. Chyba zanim wrócę do domu, minie sporo czasu.


~*~

Zbiegłem po schodach, musiałem znaleźć Rhodey'ego. Na moje szczęście siedział na kanapie, oglądał telewizję. Nie raz zadziwiał i jednocześnie denerwował ten jego stoicki spokój. Jak człowiek może być tak zrównoważony i spokojny? Do tego, nie przejmować się zbytnio gdy kłopoty są wielkie,
- Rhodey! Pepper to nie Pepper! - podleciałem do niego i opadłem na kanapę.
Spojrzał na mnie jak na wariata, który co dopiero uciekł od psychiatry. Zaraz się zacznie ta jego spokojna, irytująca gadka.
- Może trochę więcej słów? Powoli.
Opowiedziałem mu o tym co zaszło nie dawno na górze. Był w szoku, nie sądził, że Cornelia i Whitney posuną się do czegoś takiego. Ja sam się tego nie spodziewałem. Najgorsze jest to, że dalej nie wiem gdzie jest Pepper a czas ucieka.
- No dalej Rhodey! Musimy iść do zbrojowni.
Już wstawaliśmy z kanapy gdy usłyszeliśmy, że ktoś otwiera drzwi. No tak, Roberta kiedyś musi wrócić z pracy. Tylko dlaczego teraz!
- Cześć dzieciaki. - powiedziała do nas Roberta, rozglądając się po pomieszczeniu.
Domyśliłem się, że szuka wzrokiem Pepper.
- A gdzie Pepper?
- Yy... śpi.
Spojrzała na nas, jakby chciała nas prześwietlić i wybadać czy mówimy prawdę. Oby tylko nie pomyślała o tym, aby iść sprawdzić co u niej.
- Jesteście głodni?
- Nie dzięki. - tym razem odezwał się Rhodey. - My też już się położymy.
Co on wyprawia?! Musimy iść do zbrojowni! Zaczął mnie pchać w kierunku schodów. Kiedy już znaleźliśmy się w pokoju, nie wytrzymałem, musiałem się odezwać.
- Co ty robisz?! Musimy szukać Pepper!
- A myślisz, że jak wyjdziemy, to ona do niej nie zajrzy? Właśnie jak się położymy to da nam spokój. Będziesz się mógł wymknąć.
- A ty? - spytałem już trochę bardziej opanowany.
- Ja zostanę, żeby nie wzbudzać podejrzeń.
Teraz tylko czekać aż wszyscy zasną. Coś mi się wydaje, że to nie nastąpi szybko. Położyłem się do łóżka i z niecierpliwością czekałem aż wszyscy zasną, nawet Rhodey. Przecież ktoś musi zostać żeby nie wzbudzać podejrzeń.
Po jakiś dwóch godzinach byłem pewien, że wszystko ucichło. Miałem racje, przebrałem się i wyszedłem z domu najciszej jak tylko mogłem. Pobiegłem do zbrojowni, wpisałem kod i zająłem się lokalizowaniem Pepper.
To będzie długa noc.






Przepraszam, przepraszam. Wiem, rozdział jest mega krótki, ale teraz takie będą, jeśli chcecie mieć je szybciej. Może to wyglądać na mały szantażyk, ale cóż... jakoś to musimy rozegrać :D 
Zbliżamy się do końca tego epizodu. Dlaczego epizodu? Bo to dopiero początek tego wszystkiego co będzie działo się potem :)
Pozdrawiam.

Obserwatorzy