sobota, 5 grudnia 2015

Rozdział 25: Nowa ja



Jechaliśmy autem. Byliśmy już blisko zbrojowni a ja coraz bardziej się niecierpliwiłam. Dla zabicia czasu bawiłam się swoimi włosami. Nie ukrywam, bardzo mi się spodobały. Ale czy aż tak szybko mogły urosnąć tylko przez trzy miesiące? Podejrzane. 
Zerknęłam na Tony'ego. Znowu wyglądał na zmartwionego. 
- Tony? 
Znowu nic. Chyba jest bardzo zamyślony, bo nawet nie drgnął. Na szczęście dojechaliśmy do zbrojowni, zaraz wszystkiego się dowiem. 
Wysiadłam z auta. Jak cudownie było poczuć świeże, czyste powietrze. Zobaczyć miejsce, które tak bardzo lubiłam. Nareszcie wróciłam, teraz już naprawdę. Wszystko było pokryte białym puchem. Mimo, że nie lubiłam zimy to teraz cieszyłam się, że mogę widzieć jak jest piękna. Świat zaczął wydawać mi się jeszcze piękniejszy niż wcześniej. Nic się tutaj nie zmieniło. Ciekawe jak jest w środku? 
Nie zdążyłam zrobić kroku a Tony podszedł do mnie i złapał za ramię. Po chwili spojrzał na mnie i spostrzegł, że jestem tylko w krótkim rękawku. Było mi bardzo gorąco a był środek zimy. 
- Pepper? Nie zimno ci? - spytał patrząc na mnie przerażonym wzrokiem. 
- Nie. - odparłam wesołym głosem. 
Tego się nie spodziewałam. Tony wziął mnie na ręce mimo moich protestów. Położył mnie dopiero na kanapie w zbrojowni. Obejrzałam dokładnie to miejsce. Wyglądało jak jakaś wielka pracowania. Oczywiście nie zabrakło opakowań i puszek po jedzeniu i piciu. Widocznie musiał tutaj bardzo długo przesiadywać. Może przestępczość wzrosła? Nie chciałam leżeć, dlatego wstałam i podeszłam do zbroi Iron Man'a. Nic się nie zmieniła. Przypomniałam sobie ten feralny dzień, ten w którym wszystko się kończyło. Jak musiał czuć się Tony, kiedy widział, że umieram... 
- Miałaś leżeć. - powiedział najspokojniej jak mógł czarnowłosy.
- Powiesz mi dlaczego jesteś taki przestraszony? 
- Lepiej jak usiądziesz. 
Zrobiłam to o co prosił. Teraz to i ja zaczęłam się denerwować. 
- Wszystko to co zrobiłem to tylko po to abyś przeżyła. Lekarze nie dawali ci szans. - westchnął Tony i podszedł do blatu. 
Pokazał mi fiolkę, w której był jakiś zielony płyn. Wydawało mi się, że fosforyzował. 
- Co to jest?
- Ekstremis, dzięki niemu żyjesz. 
Zatkało mnie. Otworzyłam usta ze zdziwienia. Jak to? Było ze mną aż tak źle, że musiał mi to podać? Po raz kolejny uratował mi życie. Rzuciłam mu się na szyję i mocno przytuliłam. Miałam tak cudownego przyjaciela! A może kogoś więcej? Pepper, on wcale nie myśli o tobie tak jak o potencjalnej kandydatce na dziewczynę. Ty chyba zaczynasz tak sądzić...
- Udusisz mnie... 
Momentalnie wypuściłam go z objęć. Przez chwile nie mógł złapać oddechu. Aż tak mocno go nie przytuliłam i nie chciałam go udusić. 
- Jednak muszę cię zmartwić. Ale najpierw jak się czujesz? 
- Doskonale... Mogłabym zrobić wszystko. Czy to źle? - spytałam z radością w głosie.
- Myślałem, że tego unikniesz ale jednak... To wszystko co się teraz z tobą dzieje... Jest winą Ekstremis. Nadaje on niezwykłych zdolności. Podałem ci jedną kroplę a już jesteś bardzo silna i zmieniła się temperatura twojego ciała. Jeszcze tak szybko urosły ci włosy. 
- Czego mogę się jeszcze spodziewać? - spytałam roztrzęsiona. 
Nie sądziłam, że coś się we mnie zmieniło. Myślałam, że to wszystko jest naturalne. A co jeśli stanę się nieobliczalna? 
- Nie wiem. Ja sam się tego nie spodziewałem. Obiecaj mi, że będziesz uważać. Staraj się zachowywać normalnie i gdyby coś się działo masz mi powiedzieć.
Kiwnęłam głową. Sprawa jest poważna, ale cieszę się, że żyję.
- Jak z Rhodey'm? Co się dzieje w szkole? - zaczęłam serię pytań. - Najlepiej opowiedz mi wszystko.
- Wszystko mi z nim w porządku. Teraz jest na kole historycznym. W szkole podobno ma zjawić się jakiś nowy uczeń, a jutro bal sylwestrowy.
- W samą porę. - uśmiechnęłam się.
Zamierzałam iść na ten bal i dobrze się bawić. W końcu nie każdy ma szansę na drugie życie.
- Chyba się tam nie wybierasz? - spytał podejrzliwie.
- Oczywiście, że tak! Dlaczego nie?
- To chyba nie jest dobry pomysł... Nikt nie wie, że tutaj jesteś.
- Spokojnie, uprzedzisz dzisiaj wszystkich.
Usiadłam obok niego i spojrzałam mu w oczy. Myślałam, że będzie się cieszył, że wszystko ze mną okej a on tylko zadaje mi pytania i na siłę chce zatrzymać w domu. Za długo już leżałam, pora się rozerwać.
- Cieszysz się, że żyję? - zapytałam w prost.
- Co to za pytanie? Odchodziłem od zmysłów... Nie wiedziałem co mam robić, jak cię ratować. Nie mogłem pozwolić żebyś umierała... Tak cholernie się bałem, że już cię nigdy nie zobaczę.
Nie mogłam zebrać myśli. Tak bardzo się martwił? Słysząc to miałam nadzieję, że powie te dwa słowa, które z pewnością chciałabym od niego usłyszeć.
Teraz już wiem, kocham go i nic na to nie poradzę.
- Nigdy więcej nie pozwolę aby ktokolwiek zrobił ci krzywdę. - mówiąc to zbliżył się do mnie i przytulił. Schował twarz w moje włosy i westchnął. Położyłam głowę na jego ramieniu. Chciałam żeby ta chwila się nie kończyła.
Co teraz? Czy moje uczucie do niego nie zepsuje naszej przyjaźni? Gorzej jeśli Tony nic do mnie nie czuje. Bo z pewnością tak jest. Cóż.. Przyjaźń musi mnie zadowolić.
- Skoro masz zamiar iść na ten bal to... Czy pójdziesz razem ze mną?
Znowu mnie zaskoczył. Pewnie chce mnie mieć na oku... I to wszystko. Szkoda, liczyłam na coś więcej.
- Pewnie.
Poczułam jak jeszcze mocniej przyciąga mnie do siebie. Teraz czułam jego spokojny oddech przy uchu. Ja sama nie mogłam kontrolować bicia serca, które uderzało jak szalone.
Nie wiadomo skąd, przypomniałam sobie o ojcu. Może dlatego, że kiedy to on mnie tak tulił kiedy było źle?
- Tony? Wiesz może co z moim... ojcem?
Wypuścił mnie ze swoich objęć i spojrzał na mnie. - Był u ciebie kilka razy. Rozmawiałem z nim. Okazało się, że ktoś sfałszował wyniki. Jesteś w pełni jego córką.
Kamień spadł mi z serca. Nie miałam się już czym martwić. Wszystko co było złe już odeszło i miejmy nadzieje, że nigdy nie wróci.
- Czyli mogę tam wrócić.
Tony tylko kiwnął głową.
- Może cię odwiozę? - zaproponował.
- Już chcesz się mnie pozbyć? - zaśmiałam się.
- Nigdy.
Uśmiechnęłam się. Zadowalała mnie taka odpowiedź, jednak nie chciałam tego za bardzo po sobie pokazywać. Chłopak też się już uśmiechał, wyraźnie promieniał ze szczęścia. To zupełnie jak ja.
- Może pójdziemy do domu? W końcu u mnie jest jeszcze reszta twoich rzeczy.
- Okej.
Wyszliśmy z hangaru a ja dalej nie mogłam napatrzeć się na świat. Oby wszystko było takie jakie jest i nigdy nie popsuło.
- Nie zimno ci?
- Chyba musisz się do tego przyzwyczaić.
- Tylko pamiętaj... Gdyby ktoś cię tak zobaczył mogłoby to wydać się podejrzane.
- Wiem, wiem. Będę ostrożna.
Weszliśmy do domu Rhodey'ego i zarazem Tony'ego. Wszystko było na swoim miejscu. Dom dalej był przytulny i miły tak samo jak jego mieszkańcy. Aż chciało się tutaj mieszkać.
Weszłam po schodach na górę. Skierowałam się do pokoju, w którym wcześniej mieszkałam. Zabrałam się za pakowanie swoich rzeczy.


~*~

Widziałem jak Pepper znika na poddaszu. Tak bardzo się cieszyłem, że żyje. Myślałem, że ją zabiłem przez ten głupi Ekstremis. A tutaj się okazuje, że mogłaby przenosić góry. Może tego nie wie, ale jest super silna. Mogłaby bez problemu coś rozwalić. Mam nadzieję, że będzie uważać. 
Usłyszałem jak ktoś wchodzi do domu. Okazało się, że to Rhodey. Chciał wejść na górę ale go zatrzymałem.
- Tony? Co ty taki szczęśliwy? Nie jesteś u Pepper? 
- Muszę z tobą porozmawiać. 
Opowiedziałem mu to wszystko co chciał wiedzieć wcześniej. Praktycznie kiedy pracowałem nad Ekstremis nie wpuszczałem go do zbrojowni. Ale musi wiedzieć co tak naprawdę się dzieje. W końcu jest moim przyjacielem.
- I mówisz mi to dopiero teraz?
- Rhodey! - krzyknęła Pepper, która schodziła po schodach z zapakowaną walizką. 
Podbiegła do niego i przytuliła go. Widziałem, że Rhodey'emu było ciężko oddychać, Pepper miała naprawdę bardzo dużo siły.
- Przepraszam... Jeszcze się nie przyzwyczaiłam. 
Uśmiechnęła się niewinnie. Wyglądała jak anioł, a jakże silny i piękny. 
- Dobrze cię widzieć. 
- No to jak, gotowa? - spytałem.
- Na co? - spytał zdezorientowany Rhodey.
- Wracam do domu. Kiedyś trzeba.
Mieliśmy już wychodzić kiedy przypomniałem sobie, że Pepper chce wyjść z domu w samej koszulce. Zatrzymałem ją w drzwiach.
- Co jest? - spytała zaskoczona.
- Zapomniałaś. - powiedziałem i wskazałem na nią. 
- Faktycznie. - westchnęła. - Ale mi jest bardzo gorąco. 
- Musisz wytrzymać. 
Wyjęła bluzę z walizki i zarzuciła ją na siebie. Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy do jej domu.

~*~

Kiedy znalazłam się w domu byłam bardzo szczęśliwa. Co prawda ojca nie było w domu ale cieszyłam się, że mogę wrócić do miejsca, w którym spędziłam tyle lat. 
Poszłam na górę do swojego pokoju, Nic się w nim nie zmieniło. Fioletowe ściany i białe meble. Położyłam się na swoim łóżku. Nareszcie mogłam pomyśleć. Tyle w ciągu tego jednego dnia się wydarzyło. 
Zyskałam nowe życie. Teraz już nic nie będzie takie samo. Chociaż moja przyjaźń z Rhodey'm i Tony'm się nie zmieni. A właśnie Stark... Co ja do niego czuję? 
Chciałam uniknąć myślenia o tym. Przypomniałam sobie, że nie mam sukienki na bal. Znalazłam jakieś pieniądze w domu i wyszłam. Teraz już nie zapomniałam żeby narzucić na siebie bluzę. 


~*~

Dzień później

Rozmawiałam z tatą. Wszystko sobie wyjaśniliśmy. Spodziewam się, że jeszcze trochę minie zanim wszystko powróci między nami do normy czyli do takich stosunków jakie łączyły nas wcześniej. Zapewniałam go tysiąc razy, że czuję się dobrze i mogę iść na bal. 
Dzisiaj jest sobota. Tony powiedział, że przyjedzie po mnie trochę przed osiemnastą. Sukienkę miałam już kupioną tak jak i buty. Wykosztowałam się trochę na suknię ale było warto. Do imprezy została mi się jeszcze niecała godzina, więc stwierdziłam, że powoli zacznę się szykować.
Poszłam wziąć prysznic i umyć włosy. Bardzo ciężko było mi je umyć dlatego, że są długie i gęste. Mimo to cieszyłam się, że są tak długie. Wysuszyłam je i prze prostowałam aby nadać im wygładzony, prosty i błyszczący efekt. Wydawały się jeszcze dłuższe.
Postanowiłam, że zrobię sobie lekki makijaż. Nie potrzebowałam korektora, bo moja twarz była gładka jak nigdy przedtem. Pomalowałam rzęsy tuszem, dodałam kreski zrobione eyelinerem. Były cienkie i nie bardzo widoczne, takie o jakie mi chodziło. Nałożyłam odrobinę różu na policzki. To wszystko.
Zostało mi około dwadzieścia minut do przyjazdu Tony'ego. Założyłam sukienkę, która miała kolor mięty i delikatne zdobienia w talii. Plecy miała przezroczyste, również ozdabiane. Długa do ziemi, tak, że jej koniec leżał na podłodze. Jednak kiedy założyłam moje czarne obcasy na sześciocentymetrowej szpilce była idealna i zakrywała buty. Obejrzałam się w lustrze i stwierdziłam, że wyglądam bajecznie.
Zeszłam na dół. Od razu przywitał mnie tata, który nie mógł się powstrzymać i od razu coś napomknął.
- Ślicznie wyglądasz. Dla kogo się tak wystroiłaś?
- Tato, idę z Tony'm. Nie rób sobie nadziei...
Nie lubię kiedy uznaje każdego mojego znajomego, przyjaciela za chłopaka, któremu się podobam. Chociaż w tej sytuacji bardzo chciałam się podobać Tony'emu.
- Na pewno czujesz się na siłach żeby iść na ten bal?
- Tak. - powtórzyłam po raz setny przez zaciśnięte zęby.
Ledwo zdążyłam usiąść na kanapie a zadzwonił dzwonek do drzwi. Wstałam i podeszłam do drzwi. Jednocześnie spojrzałam na tatę. Chyba domyślił się o co chodzi i wyszedł z pokoju. Poprawiłam jeszcze włosy i otworzyłam drzwi. Tony był ubrany w czarny garnitur. Włosy jak zawsze były w nieładzie, tylko przeczesane ręką. W prawej dłoni trzymał bukiet białych róż. Moich ulubionych kwiatów.
Oniemiałam. Wyglądał przystojnie. On sam nie wiedział co powiedzieć bo stał i wpatrywał się we mnie. Zawstydziłam się.
- Tony? Wszystko w porządku?
- Tak... Tylko... Wyglądasz prześlicznie.
Zarumieniłam się.
- To dla ciebie. - powiedziawszy wręczył mi kwiaty.
Powąchałam je i podziękowałam. Wpuściłam go do domu a ja tymczasem poszłam wstawić kwiaty do wazonu. Postarał się naprawdę. Wstawiłam bukiet do wazonu i poszłam do Tony'ego. Siedział w salonie.
- Jedziemy już?
- Jeśli chcesz.
Wyszłam na zewnątrz i usłyszałam ciche chrząknięcie. Odwróciłam się i zobaczyłam Tony'ego, który trzyma mój płaszcz w ręce. No tak znowu zapomniałam... Podeszłam i zarzuciłam płaszcz na ramiona. Wsiedliśmy do auta. Panowała cisza dość krępująca. Nie wiedziałam jak zacząć rozmowę.
- Czemu nic nie mówisz? - spytałam lekko zawiedziona.
Myślałam, że to wszystko będzie wyglądać inaczej. Chociaż czego się spodziewałam... Tony idzie ze mną na ten bal tylko po to żeby mnie pilnować. Szkoda, liczyłam na coś więcej.
- Zamyśliłem się, przepraszam.
- Od kiedy tu jestem jesteś jakiś małomówny. Co się dzieje?
- Nic. Kiedyś ci powiem.
Co? Jak to kiedyś mi powie? Chciałabym wiedzieć co go gryzie... Nie lubię czekać. Westchnęłam z żalem.
Dojechaliśmy na miejsce. Czas by się nie przejmować tym co było, jest i będzie.



POCZĄTEK KSIĘGI II 



Chyba długo czekałyście. Mam nadzieję, że was nie zawiodłam. 
Pozdrawiam i wesołych mikołajek! :) 



Obserwatorzy