niedziela, 2 sierpnia 2015

Rozdział 21: Przed nami daleka droga



Nie dam rady… Jak długo jeszcze mam iść? Nogi odmawiają mi posłuszeństwa, a już zaczęło świtać. Mam wrażenie, że nie pokonałam nawet połowy drogi…
Zastanawiam się, czy Tony i Rhodey mnie szukają. W końcu Cornelia ujawniła, że się tylko pode mnie podszywała. Podła suka! Tak, może i to była moja przyjaciółka, ale właśnie… BYŁA. Definitywny koniec naszej przyjaźni… Co ja gadam, od początku powinnam sobie powiedzieć, że to koniec. A ja się łudziłam, że coś jeszcze z tego będzie. Taka prawda, że mam za dobre i za kruche serce na takie sytuacje i dla takich osób jak ona… I jestem naiwna, a to moja najgorsza wada z możliwych. Przynajmniej tak mi się teraz wydaje, a pewnie jest wiele innych, których chciałabym się pozbyć.
Przez to wszystko zapomniałam dokąd zmierzam. W sumie, to sama tego nie wiedziałam, szłam przed siebie, byleby znaleźć jakiś znak, wskazówkę, cokolwiek. Minęło kilka dobrych godzin, a ja wciąż błądziłam na odludziu. Tylko pola, łąki. Nic więcej. Muszę odpocząć i pomyśleć co dalej. Usiadłam na uboczu, na trawie. Spojrzałam w niebo, które przybierało pomarańczowo-różowawe barwy. Za niedługo powita mnie wschód słońca.


~*~

Już świtało, a ja dalej tkwiłem w zbrojowni. Nie przeszkadzało mi to, że spędziłem tutaj tyle godzin, ale to, że do tej pory nie znalazłem Pepper. Byłem dwa razy na patrolu, przy okazji jej szukając. Za chwilę będę musiał się zmywać do domu, zanim mama Rhodey’ego się zorientuje, że mnie nie ma. Cholera, jeśli jej teraz nie znajdę, to Roberta zacznie coś podejrzewać, przecież rudowłosa nie zeszłaby na śniadanie.
Moją ostatnią szansą była satelita, przez którą mógłbym ją namierzyć. Zacząłem się podświadomie modlić, aby mój plan wypalił. Rozpocząłem namierzanie i nie posiadałem się z radości! Udało się! Znajdowała się gdzieś około siedemdziesięciu kilometrów od zbrojowni. Bardzo daleko, co ona tam mogła robić?
Nie zastanawiając się, założyłem zbroję i wyleciałem ze zbrojowni. Oby tylko zbytnio nie oddaliła się od miejsca. Może zastanę tam Cornelię i Whitney? Chyba pora już się z nimi rozprawić, nic tylko same kłopoty…
Doleciałem na miejsce. Miałem szczęście! Odnalazłem ją!
Leżała na ziemi, wyglądała jakby spała. I tak faktycznie było, nie reagowała kiedy delikatnie ją szturchnąłem. Wziąłem ją na ręce i poleciałem w kierunku zbrojowni. Kiedy tak lecieliśmy, przyglądałem się jej twarzy. Nie była poobijana, z czego bardzo się ucieszyłem. Może tym razem nie znęcały się nad nią tak bardzo. Muszę się wszystkiego dowiedzieć na miejscu.
Około pięciu minut potem, lądowałem już w hangarze, w którym mieściła się zbrojownia. Nikogo w środku nie było oprócz naszej dwójki. Ułożyłem rudowłosą na kanapie. Zdjąłem zbroje i podszedłem do komputera. Rozpocząłem lokalizacje tych dwóch osób, które ostatnio spędzały mi sen z powiek. Zwłaszcza kiedy nie wiedziałem co z moją przyjaciółką.
Zastanawiało mnie też, gdzie podziewa się Rhodey. Oby i jemu się coś nie stało, zwariowałbym gdyby tak było. Może do niego zadzwonię?
<Rhodey? Gdzie jesteś? Wszystko w porządku?>
<Stary, z tymi pytaniami zupełnie jak Pepper. Jestem w domu, jest okej. Znalazłeś ją?>
<Tak. Jestem w zbrojowni.>
<Zaraz będę.>
To chyba najkrótsza rozmowa jaką kiedykolwiek przeprowadziliśmy. Nim się obejrzałem Rhodey wszedł do zbrojowni. Spojrzał na Pepper a potem na mnie, wzrokiem który oczekuje wyjaśnień. Ale co ja mogłem mu powiedzieć, sam mało wiedziałem.
- Co się stało?
- Sam nie wiem, znalazłem ją w jakiś polach, daleko od nas. Pewnie to one ją tam wywiozły.
- Z całą pewnością. – dodał i spojrzał na ekran komputera. – Tony, wiesz, że to nic nie da. One są jak cienie, nie znajdziesz ich.
- Muszę spróbować, nie mogę was ciągle narażać. – czułem narastającą w sobie złość.
Poczułem skurcz w klatce piersiowej, automatycznie się skuliłem łapiąc za implant. Rhoedy schylił się i spojrzał na mnie przestraszonym wzrokiem.
- Tony?
Ja nie odpowiedziałem, zrobiło mi się ciemno przed oczami, na tyle, że usiadłem i przymknąłem lekko powieki. Oddychałem głęboko aby się uspokoić. Wiedziałem, że to przez stres i nerwy. Ale cóż mogłem poradzić, sytuacja jest bardzo poważna.
- Tony, co Ci jest?
Nawet nie zauważyłem kiedy Pepper się obudziła. Moje serce aż zaczęło szybciej bić, już czułem się dobrze. Na jej widok zawsze się cieszyłem, zawsze czułem coś więcej. Po prostu nie umiałem tego wytłumaczyć, dlaczego tak jest.
Wstałem, mimo groźnej miny Rhodey’ego, który mi to ewidentnie odradzał. Co ja poradzę, że chciałem ją przytulić, przekonać się, że to mi się nie śni. Podszedłem do niej i przytuliłem najmocniej ale też najdelikatniej jak tylko mogłem. Chyba była zaskoczona, bo przez chwilę stała bez ruchu, jednak odwzajemniła gest. Nie dane nam było tak długo stać gdyż James chrząknął znacząco, przerywając nam chwilę zapomnienia. Rudowłosa podeszła do Jamesa też go przytulając. Każdy z nas ucieszył się, że widzi Pepper w tak dobrym stanie. Ciekawe czy tak jest w środku.
- Dobrze, że jesteś. – powiedział Rhodey uśmiechając się promiennie. – Co się stało?
Kiedy czarnoskóry zadał to pytanie, którego z pewnością nie chciała słyszeć, nagle zmarkotniała.
- Możemy o tym teraz nie mówić? Jestem zmęczona.
Spojrzałem na nią jakbym chciał dowiedzieć się co przed nami ukrywa. Pepper to zauważyła i dodała pośpiesznie.
- Bardzo zmęczona.
Westchnąłem tylko, mogłem jedynie patrzeć jak wychodzi. Tym razem rzuciłem spojrzenie James’owi, który wydawał się tak samo zmartwiony jak ja.
- Co teraz? – spytał.
- Nie mam pojęcia. Idziemy za nią?
- Myślę, że lepiej będzie jak zostanie przez chwilę sama. Nie bądź taki nadgorliwy i nachalny, bo w końcu nic nam nie powie.
Jak zwykle, Rhodey i te jego dobre rady. Ale tym razem poczekam, Pepper nam wszystko opowie w swoim czasie.


~*~

To dopiero męczący dzień. Dotarłam do domu państwa Rhodes’ów. Miałam nadzieje, że nie zastanę Roberty, nie chciałabym żeby widziała mnie w takim stanie. Co prawda nie było źle, jednak nie chciałam ryzykować. Na pewno drążyłaby i zadawała pytania, a tego chciałam za wszelką cenę uniknąć. Nie lubiłam okłamywać ludzi, nie umiałam tego robić. Mogłam zmienić temat, ale nie zręcznie okłamać. Ciężko mi to przychodziło.
Otworzyłam drzwi i szybko przeszłam przez przedpokój. Weszłam po schodach a zaraz
potem zamknęłam się w pokoju. Odetchnęłam z ulgą, nie zastałam pani Rhodes. Rozejrzałam się i stwierdziłam, że nic się tutaj nie zmieniło. W sumie, nie zniknęłam na długo. Myślałam, że Kornelia narobi bałaganu, dla niepoznaki. Jednak udało jej się zmylić Tony’ego. Co z tego, że przybrała moją postać, wiedziała jaki mam charakter i to wykorzystała. Perfidna… Mogłam się spodziewać, że kiedyś mi taki numer albo podobny, wywinie.
Podeszłam do szafy i wyjęłam czyste ciuchy. Mimo, że był ranek, postanowiłam, że się trochę zdrzemnę. Nie miałam dobrych warunków do spania, jeszcze ta podróż mnie wykończyła. Dziwię się, że nie bolą mnie nogi.
Skierowałam się do łazienki aby się trochę odświeżyć. Umyłam też włosy, które rozpuściłam i pozostawiłam do wyschnięcia.
Wchodząc do pokoju, spojrzałam na mój telefon. Matko, ile nieodebranych połączeń… Zdziwiło mnie, że wszystkie były od taty. Cóż on mógł pomyśleć gdy nie obierałam… Może, że nie chce mieć z nim nic wspólnego? A wręcz przeciwnie, chciałam utrzymywać z nim kontakt, jednak nie będzie już tak samo jak kiedyś. I oby dwoje o tym wiedzieliśmy.






Są jakieś pytania? Rozdział, tak na dobry początek drugiego miesiąca wakacji. 

Obserwatorzy