sobota, 28 lutego 2015

Rozdział 9: Poświęcenie



Żałuję, że nie udało złapać mi się żadnej taksówki. Już dawno byłbym w zbrojowni. A nie jestem nawet w połowie drogi! Biec nie mogłem, implant mógłby nie wytrzymać. Nie ukrywajmy, padłbym na chodnik jak zużyta bateria. Czasami wydaje mi się, że to wszystko nie ma sensu. Moje życie, podwójne życie. Nie na długo dam rade ukrywać przed Robertą, kim jestem. Męczące staje się powoli to ukrywanie, maskowanie. Widzę, że Rhodey'ego też to męczy jednak nie przyzna się. Wie, że mi zależy na tym aby ratować innych. Najczęściej to on tłumaczy się przed jego mamą gdzie byliśmy, co się z nami działo przez ten czas. Wiem, że nie raz był wycieńczony. Ja czułem to samo, chciałem to wszystko rzucić, zostawić tak bez niczego. Pewnie po pewnym czasie wróciłbym nie wytrzymując być może z nudów, jak i z ciągłych pytań zadawanych przez lokalne media:
,,Gdzie jest Iron Man?" 
,,Bohater zrezygnował?"
Na dodatek nie mógłbym patrzeć na cierpienie innych i rozszerzanie się działalności złoczyńców w mieście. Gdybym zrezygnował byłoby ich dwa razy tyle. Nie oszukujmy się byłoby im łatwiej napadać na banki, prowadzić nielegalne interesy. Każdy z nich mógłby robić co chciał. Fakt, była jeszcze policja mimo to nie była wystarczająco skuteczna.
Kiedy moje myśli zeszły na temat policji, przypomniałem sobie o Pepper. Jej ojciec pracuje w FBI, a teraz siedzi pod blokiem operacyjnym razem z Rhodey'm. Nie ma czasu na rozterki i rozczulanie się! 
Przyśpieszyłem kroku. Jeszcze trochę i będę w zbrojowni. Obym tylko w miarę szybko się naładował, chce jak najszybciej wrócić do szpitala. Wrócić do niej.


~*~

Walczyłem z tym aby nie zamknąć oczu. Powieki ciążyły, jakby były wielkimi kamieniami i usilnie próbowały mnie zgnieść. Nie wiem ile czasu już tutaj ślęczę, ale czuję, że minęły dobre trzy godziny. Najgorsze było to, że operacja wydawała się nie mieć końca. Z bloku od czasu rozpoczęcia zabiegu nie pokazał się żaden lekarz, a co dopiero mówić o tym żeby przeszła tędy pielęgniarka. Gdzie tam! 
Zamknąłem oczy chociaż na chwilę. Nie było mi dane odpocząć, gdyż usłyszałem jak drzwi od sali otwierają się. Podskoczyłem i otworzyłem oczy. 
Dwie pielęgniarki pchały łóżko, na którym leżała nieprzytomna Pepper. Była jeszcze trzecia pielęgniarka, która ciągnęła kroplówkę. Za pewne była ona dla rudowłosej. 
Z sali wyszedł lekarz. Rozmowę zaczął ojciec dziewczyny.
- Doktorze co z nią? - widziałem, że był bardzo zdenerwowany i zrozpaczony. 
- Podaliśmy jej kroplówkę, jednak dziewczyna jest bardzo słaba. Nie obędzie się bez transfuzji.
Słysząc to z wrażenia usiadłem na krześle. 
- Jestem gotowy oddać krew. - odpowiedział ojciec Pepper.
- Spokojnie, najpierw musi się przebadać. Potrzeba tej samej grupy krwi. 
- Jej matka miała inną grupę krwi, więc ja muszę mieć taką jak ona. 
- Wszystko zaraz sprawdzimy, proszę na razie iść do pielęgniarek. Tam się pan wszystkiego dowie. 
Ja tym czasem wykręcałem numer do Tony'ego. Musiałem go poinformować, że jej stan jest bardzo poważny. 

~*~

Czemu to aż tyle trwa! Siedzę tu już godzinę, implant powinien być naładowany. Jeszcze parę procent. Niecierpliwiłem się, nie dostałem żadnego telefonu od Rhodey'ego. Chciałem wiedzieć co się dzieje, czy już wiadomo coś z Pepper. Jak na zawołanie, usłyszałem dźwięk mojego telefonu. Bez zastanowienia odebrałem.
- Halo?
- Witaj Iron Man'ie. - usłyszałem zachrypnięty, szorstki głos.
- Słucham? To jakaś pomyłka. - powiedziałem i rozłączyłem się.
Cholera, przecież dobrze strzegłem swojej tożsamości. Nikt o tym nie wiedział, oprócz mojego przyjaciela oczywiście. Może nie powinienem się rozłączać? Teraz pewnie utwierdziłem go w przekonaniu, że dobrze trafił.
Telefon zadzwonił drugi raz. Spojrzałem na wyświetlacz, dzwonił Rhodey. Co za ulga!
- Co z nią?
- Jest tragicznie. Nie mogą znaleźć dla niej dawcy.
- Co?! Potrzebna transfuzja?! - wrzasnąłem.
Jest aż tak źle? Przecież mówili, że uda im się zamknąć ranę i powinna wrócić do zdrowia pod kroplówką. Chociaż jak teraz sobie przypomniałem, w jakiej kałuży krwi ją znalazłem, przetaczanie krwi nie wydawało mi się już takim absurdem. Odłączyłem ładowarkę, mogłem iść już do szpitala.
- Tak. Ile jeszcze to potrwa?
- Już idę.
- Tony, tylko spróbuj wyjść ze zbrojowni nienaładowany do końca! Wiesz co już nie raz było!
- Nie martw się, tym razem jestem na sto procent gotowy. - odpowiedziałem i dodałem - Widzimy się w szpitalu.
Rozłączyłem się bez pożegnania. Wyszedłem ze zbrojowni i skierowałem się na główną ulicę. Tym razem udało mi się złapać taksówkę.
Wszystko się tak skomplikowało! Przecież lekarz mówił, że kroplówka powinna wystarczyć! Fakt, rana była duża, krwi też straciła zanadto. Gorsze jest to, że nie mogą znaleźć dawcy. A co z jej tatą? Pewnie miała grupę krwi taką jak jej matka. Ale się porobiło!
Auto zatrzymało się przed szpitalem. Zapłaciłem i wbiegłem do środka. W zawrotnym tempie znalazłem się tuż przy Rhodey'm.
- Jest dawca?
- Nie. Co gorsza, mają mało czasu, dawca musi być teraz, natychmiast.
Załamałem się. Nie mogą znaleźć odpowiedniej osoby. Ale chwilę... może ja mógłbym?
- A jaką ma grupę krwi? - spytałem.
- Z tego co słyszałem A+. - odpowiedział i spojrzał na mnie. - O nie, Tony! Zwariowałeś!
- Nie! Jeśli to ma uratować jej życie, to wcale nie zwariowałem.
- Ale twoje serce! - prawie wrzeszczał.
- Uspokój się! Nic mi nie będzie.
- Wiesz, że moja mama musi się zgodzić, nie jesteś pełnoletni... - powiedział do mnie.
- Dzwoń do niej. Powiedz żeby przyjechała, na pewno będzie musiała podpisać jakieś bzdety. - powiedziałem do niego i usiadłem na krześle.
Rhodey już w tym czasie rozmawiał ze swoją mamą.


~*~

Roberta właśnie podpisywała potrzebne dokumenty. Cieszyłem się, że się zgodziła. Na początku wahała się, tak jak Rhodey. Ostatecznie zgodziła się. Mnie w tym czasie przygotowywano do zabiegu. Miałem nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. Oby zrobili to sprawnie, z Pepper podobnież coraz gorzej, kroplówka nie wystarcza. 
- Tony, jesteś pewny? - spytała mnie po raz setny mama przyjaciela. 
- Tak. 
Teraz czas na zabieg. 


~*~

Minął tydzień od kiedy Pepper jest w szpitalu. Ja w tym czasie chodziłem do szkoły, ratowałem świat. Jednak nie mogłem się za bardzo skupić. Zabiegł przebiegł pomyślnie, nie było żadnych komplikacji. Lekarze mówią, że rudowłosa powinna niedługo się wybudzić. Niedługo, to znaczy za ile? Chciałem z nią porozmawiać, zapytać się czy coś pamięta. Chciałem po prostu usłyszeć jej głos i nie martwić się, że jest z nią źle. Moje myśli krążyły wokół niej od czasu tego feralnego dnia. Przejmowałem się jeszcze telefonem, który dostałem będąc w zbrojowni. Jednak zignorowałem to szybko, ponieważ nikt nie zadzwonił drugi raz. Może uznał, że to naprawdę była pomyłka? Wątpię, ale przynajmniej na razie miałem spokój. W wolnych chwilach chodziłem do szpitala, do Pepper i oczywiście szukałem Whitney i Cornelii. W sumie to moje życie krążyło tylko wokół tych dwóch spraw. Czasami miałem już dość, ogarniała mnie złość i bezsilność. One jakby nie istniały, zniknęły, ot tak! Byłem zły sam na siebie, że nie wyciągnąłem od Whitney większej ilości informacji. 
Usłyszałem dzwonek obwieszczający koniec lekcji. Spakowałem książki i wyleciałem z klasy jak torpeda. Nie czekałem na przyjaciela, on i tak wiedział gdzie mnie znajdzie.
Szkoła była nie daleko szpitala, dlatego znalazłem się tam po jakiś piętnastu minutach. W szpitalu już mnie znali, nie musiałem się przedstawiać. Mogłem wchodzić do Pepper o każdej porze dnia i nocy. Dotarłem pod drzwi sali i wszedłem. Zobaczyłem paru lekarzy nad jej łóżkiem a moje serce zabiło mocniej. 
- Panie Stark, proszę jeszcze chwilę poczekać. - powiedział jeden z lekarzy.
Wyszedłem na korytarz, usiadłem na krześle. Ciekawe co się stało. Oby to nie było nic poważnego, przecież po oddaniu krwi miało być w porządku. 
Lekarze wyszli z sali. Do mnie podszedł jeden z nich. Mogłem już do niej wejść, a cieszyłem się jeszcze bardziej, gdyż obudziła się.
Otworzyłem drzwi. Wszedłem do środka i zatrzymałem się przy jej łóżku. Wyglądała świetnie, tak jakby była w pełni zdrowa. Policzki nie były zapadnięte, nabrała kolorów. Wręcz promieniała. Cieszył mnie taki obrót sprawy.
- Cześć Pepper, jak się czujesz? 
- Cześć Tony. Świetnie. A ty? - spytała z uśmiechem, jednak widziałem w jej spojrzeniu coś dziwnego. Coś, czego nie umiałem rozszyfrować. 
- Dobrze. Wyglądam źle? - odparłem i zaśmiałem się. 
Ona tylko się uśmiechnęła. Chyba coś było nie tak. Zawsze dużo mówiła, Uśmiechała się, dogryzała.
- Stało się coś? - spytałem i usiadłem na krześle obok niej.
Westchnęła. Widziałem, że była zdołowana i nie wyglądała wcale na taką wypoczętą. Miała nie złe wory pod oczami, jakby płakała. 
- Muszę Ci podziękować. - spojrzała na mnie. 
- Nie masz za co... 
- Jest. - odparła i wyciągnęła do mnie ręce. 
Przytuliłem ją. Zwykły przyjacielski gest, ale... czułem się dziwnie. Inaczej. Nie wiem jak to określić. Nim się zorientowałem, usłyszałem jak cicho płacze. 
Oderwała się ode mnie i spuściła głowę na dół.
- Pepper?
- Dziękuję ci, że jesteś. 
Złapałem ją za rękę i uśmiechnąłem. Miałem dużo czasu, może powie dlaczego płacze.



~*~

Wiem, znowu krótki. Chce was podtrzymać w napięciu, dlatego tak kończę ten rozdział. Dowiecie się dlaczego Pepper jest w takim stanie w następnym rozdziale. 
Pozdrawiam.




wtorek, 24 lutego 2015

Rozdział 8: Niemożliwe a jednak - Dwie maski czy jedna?



Wbiegłem do zbrojowni. Podszedłem do obrotowego fotela dzięki, któremu mogłem się połączyć z Tony'm i widzieć co się dzieje. Połączyłem się z przyjacielem, jednak usłyszałem kilka sygnałów za nim odebrał. Myślałem, że zwariuję.
- Tony! - wykrzyknąłem. - To Cornelia! To ona wszystko zaplanowała!
- Co?...- słyszałem w jego głosie zakłopotanie i strach. - To Whitney! Ja widziałem w Stark International Whitney!
- Niemożliwe! - odparłem z niedowierzaniem. - Cornelia była u mnie w domu! Specjalnie wszystko zaaranżowała! Pogasiła światła... to wszystko jakiś cholerny podstęp!
- Whitney zrobiła to samo! One musiały działać razem! - wrzasnął Tony, jeszcze bardziej zrozpaczony niż przedtem. 
- Tobie też powiedziały, że mają zlecenie? 
- Tak! A najgorsze jest to, że dalej nie wiem gdzie jest Pepper. A... - chciał coś dodać ale przerwałem mu.
- Whitney powiedziała Ci, że z nią źle. - domyśliłem się co chciał powiedzieć. - To samo i ja usłyszałem...
- Rhodey wskakuj w zbroję, lecimy jej szukać. 
Nie zastanawiałem się ani przez chwilę. Założyłem zbroję najszybciej jak się dało, jednak wydawało mi się, że trwa to dłużej niż zazwyczaj. Pewnie wszystko przez ten stres i strach. Spokojnie, ktoś tu musi racjonalnie myśleć, zwłaszcza kiedy Tony w takich sytuacjach nie potrafi się opanować i robi wszystko spontanicznie wpakowując wszystkich przy tym w kłopoty. 
Już po chwili szukałem Pepper z przyjacielem. Było to jednak żmudne poszukiwanie, gdyż nie mieliśmy żadnych wskazówek. 
- Tony, to bez sensu. - powiedziałem zatrzymując się w powietrzu. 
- Co? Jak to bez sensu?! - wrzeszczał na mnie bez opamiętania. - Chcesz zrezygnować, kiedy wiesz, że ona umiera?!
- Oczywiście, że nie! Zwariowałeś? - ja też dałem się ponieść emocją, mimo to dodałem już spokojniej. - Zastanówmy się gdzie może być. Skoro Whitney wysłała Ci fałszywe współrzędne, a mnie Cornelia zaprowadziła do domu to Pepper musi być w...
- Domu. - odpowiedział cicho Tony. 
- Cornelia mówiła, że była u niej w domu i jej nie było... - zacząłem, jednak po chwili zrozumiałem. - Zrobiła to specjalnie...
Wystrzeliliśmy jak z torpedy, w kierunku domu Pepper. Oby nie było za późno. 


~*~

Cholera! Jak mogłem być taki głupi i ominąć tak ważny znak! Czasami wydaje mi się, że mam większe zaćmienie niż słońca lub księżyca. Głupek! Zrobiła to specjalnie, chciała żebyśmy tak długo zwlekali, chciała żeby Pepper... nie przejdzie mi to przez gardło. Obym się tylko nie spóźnił.
Wylądowałem przed jej domem. Drzwi były otwarte. Ktoś tutaj był wcześniej niż ja? Na pewno to Whitney i Cornelia. Tony, nie wyobrażaj sobie, że wszyscy od razu chcieli napaść na Pepper.
Wbiegłem do środka i o mało co nie potknąłem się. A o kogo? O rudowłosą. Leżała w wielkiej kałuży krwi od razu na wejściu. Usłyszałem, że Rhoedy wylądował na podwórku. Patrzyłem na dziewczynę i nie wiedziałem co zrobić i przede wszystkim czy ona jeszcze żyje. Sprawdziłem jej puls. Mało wyczuwalny, jednak udało mi się go wyczuć. Słaby, bardzo. Odwróciłem się w stronę Rhodey'ego, w tym samym momencie zdejmując hełm. A właściwie odkrywając miejsce gdzie znajdowała się moja twarz. Mój przyjaciel stał w drzwiach, wyglądał na bardzo załamanego.
- Dzwoń po karetkę. - powiedziałem stanowczo.
Wyszedł przed dom, najwyraźniej skontaktować się z pogotowiem. Oby szybko przyjechali nie chce mieć żadnego człowieka na sumieniu, zwłaszcza dziewczyny, której wcześniej ocaliłem życie. Jest silna, przetrwa to. Będzie zdrowa. Zanim się obejrzysz Tony będziesz widział ją pełną życia.
Spojrzałem na nią. Była bardzo blada,  można powiedzieć, że  jak ściana. Usta jakby trochę posiwiały, a policzki zapadły.
Nachyliłem się i zacząłem oglądać jej ranę. Jest gorzej niż myślałem. Podniosłem ją delikatnie i przewróciłem na brzuch.
Usłyszałem sygnał karetki. Zasłoniłem twarz i wyszedłem przed dom. Wzbiliśmy się z Rhoedy'm w powietrze, patrząc jak lekarze transportują Pepper do karetki a potem jadą w kierunku szpitala.
- Tony?
Zamiast mu odpowiedzieć, odleciałem. Tak po prostu, bez niczego. Nie wiem dlaczego tak postąpiłem. Chyba za bardzo wstrząsnął mną stan Pepper i całe wydarzenie, które było z tym wszystkim związane.
Wylądowałem w zbrojowni. Schowałem pancerz i podszedłem do głównego komputera. Byłem wściekły a zarazem zdezorientowany, Od czego mam zacząć? Zawsze wiedziałem co robić aby zlokalizować wroga. A teraz? Czułem się jak w czarnej dziurze, co gorsza jakbym był sam. A przecież zawsze był przy mnie Rhodey. Czasami zdawało mi się, że przyjaciel to nie wszystko. Fakt był przy mnie, pocieszał, dawał dobre rady. Robił wszystko by mi pomóc, powstrzymać przed moimi głupimi decyzjami. Nie wiem co bym bez niego zrobił. Jednak ostatnio zacząłem zauważać, że mnie Tony'emu Starkowi, potrzeba miłości. Zrozumienia od płci przeciwnej i troski. Chciałem mieć kogoś przy sobie i wiedzieć, że to nie jest przejściowe. Szkoda tylko, że nie mogłem znaleźć odpowiedniej dziewczyny, która byłaby zarówno piękna, mądra i inteligentna. Spotykałem się z paroma dziewczynami, jednak żadna z nich nie miała nic do zaoferowania, co mogło mnie zainteresować. Po dłuższym czasie ,,poszukiwań" stwierdziłem, że nic na siłę. Mam nadzieję, samo to wszystko przyjdzie. Jednak przeszkodą do pełnego szczęścia był Iron Man i ciągłe zagrożenia wiążące się z nim. Nie chciałem nikogo narażać na gniew, któregoś z moich wrogów. Zwłaszcza osoby, której wyznałbym co czuję. Nie dałbym sobie rady po stracie kogoś bliskiego. Ledwo pogodziłem się ze śmiercią taty. Jak mógłbym pogodzić się ze śmiercią osoby, którą bym pokochał? Nie chce nawet o tym myśleć. Nie mogę po prostu robić sobie nadziei. Mogłem nie decydować się na Iron Man'a, wtedy moje życie wyglądałoby inaczej. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie życia bez ratowania świata. Widocznie za bardzo się do tego przywiązałem, a może traktuję to już jako rutynę? Nie, to zdecydowanie nie to. To coś więcej niż tylko zaangażowanie. To także poświęcenie.
- Tony?
Ciekawe ile Rhodey już tutaj jest. Pewnie przyleciał za mną i stoi tutaj od jakiś dziesięciu minut.
- Tak?
- Idziemy sprawdzić co z Pepper? - spytał.
Ja natomiast zamiast mu odpowiedzieć znowu się zamyśliłem. Na myśl o tym, że Pepper jest w jeszcze bardziej opłakanym stanie niż mi się wydaje mam ochotę znaleźć Whitney i Cornelię. Teraz, natychmiast. Jak można zrobić coś tak strasznego? Wiem, Whitney nie lubiła rudowłosej z tego co słyszałem od Rhodey'ego. Ciągle się ze sobą kłóciły i przezywały. Jednak Cornelia również była zdegustowana panną Stane. Zawsze stawała po stronie przyjaciółki. Myślałem, że jej co najmniej nie lubi a tutaj... sojusz? W dodatku blondynka powiedziała mi, że dostała to zlecenie od kogoś innego. Tylko od kogo? Nie była skora do rozmowy, mówiła bardzo zwięźle i zdawało mi się, że jakimś dziwnym szyfrem. Z pewnością to wszystko przez stres, dlatego nie mogłem jej dostatecznie zrozumieć.
- Tony! - wrzasnął Rhodey. - Żyjesz?!
Spojrzałem na niego. Ciężko było mi wydobyć jakieś słowa, jak nigdy.
- Nie możemy do niej iść. Skąd niby byśmy wiedzieli, że jest w szpitalu? Zbyt podejrzane.
- Właśnie dostałem telefon od mamy. Tata Pepper do niej dzwonił, możemy jechać. Wiedziałbyś to gdybyś mnie słuchał. - odparł lekko rozdrażniony.
Po tym wyszedł a ja pobiegłem zaraz za nim. Wyszliśmy ze zbrojowni, kierując się do szpitala. Stwierdziliśmy jednak, że taksówką będzie o wiele szybciej. Po kilkunastu minutach byliśmy już na miejscu. Wpadliśmy do szpitala potrącając wszystkich, którzy szli środkiem. Nim się obejrzeliśmy byliśmy przy tacie Pepper.
- Co z nią? - spytałem ledwo łapiąc oddech. Podparłem się rękami o kolana.
- Jest gorzej niż przedtem... operują ją, ale straciła dużo krwi. Na razie próbują zamknąć ranę. Będą ją trzymać pod kroplówką a jeśli to nie poprawi jej stanu trzeba będzie przetaczać krew.
- Jest aż tak źle?! - spytałem i usiadłem na krześle.
Zakręciło mi się w głowie. Pewnie to przez informacje związane z Pepper. Cholera! Nie byłoby tak źle gdybym pojawił się wcześniej w jej domu!
- Tony, w porządku? - spytał mnie Rhodey siadając obok.
- Tak. - odparłem i zwróciłem się do ojca dziewczyny. - Możemy tutaj zostać dopóki nie dowiemy się czy wszystko jest dobrze?
On tylko kiwnął głową.
Teraz pozostało tylko czekać. Posiedzimy tutaj długo, na pewno. Oby tylko wszystko poszło jak po maśle. Nie będzie potrzebna transfuzja, zaszyją ranę a Pepper będzie zdrowa. Gdyby wszystko było takie piękne i proste...


~*~

Dlaczego to tyle trwa? Siedzimy tutaj już dwie godziny. Wszystko byłoby dobrze gdybyśmy mieli jakiekolwiek informacje. Czułem zmęczenie, musiałem naładować implant. Nie byłem skory do tego aby stąd odejść, zwłaszcza, że dalej nic nie wiemy. W razie czego szpital na wyciągnięcie ręki. Gdybym i ja wylądował w szpitalu Rhodey chyba by nie wyrobił. Dwa wypadki w jeden dzień? Mnie samego by to przerosło. Nie chciałem sprawiać większego zmartwienia przyjacielowi, więc powiedziałem mu po cichu, że muszę do zbrojowni. Ten chyba źle mnie zrozumiał, bo zrobił kwaśną minę. Uznał, że śpieszno mi do Iron Man'a i odszukania maski. 
- A ty tylko o jednym! Pepper na operacji, a tobie w głowie blaszak! - powiedział bardziej zdenerwowanym tonem, jednak dalej szeptał.
- Muszę się naładować. - odparłem.
Jak śmiesznie to brzmi. Człowiek bateria ze mnie...
- Przepraszam... - widziałem, że zrobiło mu się głupio. Pewnie za jego wybuchowość.
- Nie musisz przepraszać. Wracam najszybciej jak tylko się da.
Wyszedłem ze szpitala. Chciałem złapać taksówkę, jednak żadna jak na złość nie chciała się zatrzymać.
No cóż, chyba nie wrócę tak szybko jak to możliwe.




Jest nowy rozdział, przed czasem. Aż sama sobie się dziwię, że wyrobiłam się dwa dni przed terminem. Starałam się żeby był dłuższy i chyba znowu nie wyszło. No, może jest i dłuższy ale nie taki jaki bym chciała. Z drugiej strony muszę was podtrzymywać w napięciu, dlatego taki rozdział być może w sam raz.
Pozdrawiam :-*






czwartek, 19 lutego 2015

Rozdział 7: Wybór należy do nich



Sonar znalazł Pepper w miejscu, którego w ogóle bym się nie spodziewał. Co Madame Mask i Pepper robiły w Stark International? Wylądowałem na dachu budynku i wszedłem do firmy. Wszędzie było ciemno, musiałem użyć reaktora jako światła. Włączyłem podczerwień, aby sprawdzić, czy ktoś się nie ukrywa. Nic, pusto. Rhodey chyba miał racje, chciała nas rozdzielić. A właśnie, kto chciał nas rozdzielić? Whitney czy Cornelia? Przez to jego gadanie i szalone teorie, ja też zacząłem wariować. Nie dość, że Madame Mask wysłała mi fałszywy adres, to martwiłem się o Pepper. Przecież ona dopiero co wyszła ze szpitala, a tutaj kolejny wypadek. Czasami ciężko być Iron Man'em, zwłaszcza kiedy chodzi o innych ludzi, bliskich tobie. Oby tylko nic jej się nie stało. Pozostaje kwestia jej porwania. Nie znała mojej tożsamości, więc po co ktoś zadawał sobie tyle trudu? Jeśli ten ktoś chciałby mnie wykończyć mógłby zrobić to teraz, ale po co wciągał w to Madame Mask? Poza tym ona dała mi słowo, że już nigdy nie wdzieje tej przeklętej maski. Przez nią tylko same kłopoty. Myślałem, że chociaż ją mam za sobą, a tutaj okazuje się, że to dopiero początek.
Zszedłem na niższe piętro. Doskonale znałem tą firmę, w końcu założył ją mój tata. Tyle, że teraz było tu jakoś inaczej. To chyba przez brak światła, z pewnością.
Znalazłem drzwi do gabinetu ojca, Właściwie to Stane'a, ale tylko tymczasowo. Jeszcze tylko dwa lata i przejmę firmę. W końcu ona należy do mojej rodziny, nie pozwolę, żeby ojciec Whitney nią zarządzał. Poza tym, on nienawidzi Tony'ego Starka tak samo jak Iron Man'a. Co by to było gdyby, dowiedział się, że to te same osoby.
Przy oknie stała osoba, której się spodziewałem. Whitney. Wiedziałem, że to ona. Kto inny mógłby posiąść maskę oprócz niej? Tylko ona miała dostęp do skarbca, w którym znajdowały się wynalazki mojego taty, w tym i maska. Byłem wściekły, że złamała daną mi obietnicę.
- Witaj Iron Man'ie.
- Whitney, dlaczego? Obiecałaś, że nie założysz tej maski!
- Mam nowe zlecenie. I tym razem nie chodzi tylko i wyłącznie o ciebie. - powiedziała i założyła spowrotem maskę.
- Nie rób tego, przecież wiem, że nie chcesz być zła. Zawsze byłaś dobrą dziewczyną, nie psuj tego. - powiedziałem błagalnym tonem. Mimo, że za nią nie przepadałem, nie chciałem żeby  przeszła na złą stronę.
- Nie wiesz, jaka chcę być. Już wybrałam. - odparła patrząc w okno. - A co do rudej dziewczyny... Hmm... bardzo waleczna. Jednak nie wiem czy przeżyje, rana jest bardzo głęboka.
Mówiąc to śmiała się jak wariatka. Przestraszyłem się, to znaczyłoby, że Pepper tutaj nie ma.
- Gdzie ona jest?! - wrzasnąłem i zacząłem biec w stronę Whitney.
Ona tylko machnęła mi ręką niby na pożegnanie i wyskoczyła przez okno. Patrzyłem jak spada. Zorientowałem się, że Madame Mask rozpłynęła się a ja stałem jak głupi w oknie. Teraz liczy się każda sekunda, chodzi o życie rudowłosej.


~*~

Byłem już przy furtce do domu. Szedłem najszybciej jak tylko mogłem. Mimo, że zbrojownia była tuż obok domu musiałem pokonać niemały dystans. Zdziwiłem się, ponieważ w domu były pogaszone światła a byłem pewien, że mama będzie na nas czekać z kolacją. Wyjąłem klucze i włożyłem je do zamka. Kiedy chciałem przekręcić, okazało się, że drzwi są otwarte. Uchyliłem je, po czym rozejrzałem się. Nie wiele mogłem zobaczyć, gdyż było ciemno. Wydawało mi się, że nawet bardziej niż zazwyczaj. Coś jest nie tak. Wszedłem i omackiem szukałem włącznika światła. Znalazłem go, jednak światło się nie włączyło. Znalazłem się w salonie, dobrze, że nawet po ciemku nie traciłem orientacji w terenie, zwłaszcza w moim domu. Szukałem latarki, jednak nie za bardzo mi to wychodziło. Tak naprawdę spodziewałem się tutaj Cornelii, mówiła, że jest w drodze. Usłyszałem trzask drzwi.
- Witaj Rhodey. 
- Cornelia? - spytałem. Chciałem się upewnić czy to na pewno ona. 
Odwróciłem się i zobaczyłem kogoś kogo się nie spodziewałem. Madame Mask! Moje zdziwienie wzrosło, zwłaszcza wtedy kiedy zdjęła maskę. Mimo to, po chwili zdałem sobie sprawę, że moja teoria wcale nie była taka szalona na jaką się mogła wydawać. Tylko skąd Cornelia wzięła maskę, skoro miała ją Whitney?
- Zgadłeś. - odpowiedziała i zaśmiała się. 
Zawiodłem się na niej. Myślałem, że jest przyjaciółką Pepper i... moją. Przynajmniej tak mi się wydawało, a nawet liczyłem na coś więcej. Nie chciałem się do tego przyznać ale chyba się w niej zakochałem. Lubiłem spędzać czas w jej towarzystwie, choćby nawet była z Pepper. Rzadko zdarzyły się chwile abyśmy mogli spędzić je tylko we dwoje. Czasami chyba bałem się, że się przy niej zbłaźnię. Teraz to już wszystko nie ważne. Ona nic nie czuła do mnie i nie będzie. Ja też zapomnę, tak będzie lepiej. 
- Dlaczego? 
- Och, to proste. Zło jest bardziej pociągające. A poza tym bycie Madame Mask daje wiele możliwości. - powiedziała to z taką lekkością, że aż poczułem ucisk w sercu.
- Cornelia jeszcze nie jest za późno. Jesteś dobrą dziewczyną, znam Cię od początku liceum. 
- Nie, Rhodey. Wybrałam. - powiedziała po czym skierowała się w kierunku drzwi. - Powiedz Tony'emu żeby się śpieszył. Pepper jest w ciężkim stanie, oj ciężkim. 
Założyła maskę. Odwróciła się jeszcze i dodała:
- A może raczej Iron Man'owi, prawda War Machine? 
Rozdziawiłem szeroko usta. Już miałem zaprzeczać, kiedy zorientowałem się, że ona jakby się rozpłynęła. 
Zaświeciły się wszystkie światła w całym domu, jednakże nie miałem czasu ich zgasić. Nawet się nie przejąłem tym, że tak szybko się zaświeciły, akurat po jej wyjściu. Wybiegłem z domu prosto do zbrojowni. Muszę skontaktować się z Tonym. Znaleźliśmy się wszyscy w poważnych tarapatach. A w największych rudowłosa.


~*~

Otworzyłam oczy, z trudem. Powieki wydawały mi się jeszcze cięższe niż zazwyczaj kiedy wstawałam. Na dodatek słabo czułam, że gorzej widzę, kręciło mi się w głowie. Nie byłam w stanie nawet się podnieść. Dookoła było ciemno. Udało mi się dotknąć ręką pleców. Z rany dalej sączyła się krew, a ja czułam, że leżę w wielkiej kałuży. Jeszcze trochę a się wykrwawię. Chociaż czy już to nie nastąpiło? Może ja już nie żyję? Pepper, przestań! Lepiej pomyśl co się stało. Ach, tak. Napadła na mnie Madame Mask, przynajmniej tak się przedstawiła. 
Usłyszałam jak ktoś otwiera drzwi i tupanie obcasów. Osoba ta podeszła do mnie, a zaraz za nią druga. Sądząc po sylwetkach to dziewczyny.
- Witaj Pepper. A może raczej żegnaj? - zaśmiała się jedna z nich. 
- Kim jesteście? - spytałam cichym, słabym głosem.
- Nie poznajesz przyjaciółeczki? 
Wtedy błysnęło światło na jedną z dziewczyn. Nie mogłam uwierzyć! Cornelia! Stała i patrzyła na mnie szydzącym wzrokiem, jednak gdzieś czaiła się nuta współczucia, która po chwili przygasła. Ubrana w czarny kostium, zupełnie jak ta dziewczyna, która mnie napadła. Czy to mogła być ona?!
- Przywitaj się też z Whitney. - blond włosa, wskazała na drugą osobę, na którą również błysnęła lampa.
- Czego chcecie? - chciałam to wykrzyknąć, jednak usłyszałam tylko jakby słabe piski. 
- Właściwie już to dostałyśmy. Ty na granicy życia a śmiercią, Tony nie może się pozbierać po tym jak dowiedział się, że ponownie założyłam maskę... - mówiąc to, Whitney patrzyła na mnie litościwym a zarazem wzrokiem pełnym pogardy, dodając jeszcze. - A Rhoedy... cóż... sam na sam, ze złamanym sercem. 
- Jak mogłaś! Myślałam, że się przyjaźnimy i czujesz coś do niego! - powiedziałam już trochę lepszym głosem. Może to przez wzburzenie i złość?
- Byłaś w błędzie. Nie mylę się, prawda? - tutaj zwróciła się do Cornelii.
- Owszem, nie. 
- Po co ci to wszystko Whitney?! 
- Wiedziałam od Cornelii, że pojawiło się coś między tobą a Tony'm. Tylko dlatego zgodziłam się przyjąć to zlecenie. - kiedy to mówiła jej twarz wykrzywił grymas.
- Natomiast ja dostałam zlecenie wtedy kiedy miałaś wypadek. Miałam zlikwidować ciebie, Iron Man'a i War Machine. Wszystkich po kolei. - uśmiechnęła się złośliwie - Mogę cię skreślić z listy... chyba, że Iron Man cię uratuje. 
- Tymczasem żegnaj Pepper, módl się aby się nie spóźnił. 
Zaśmiały się oby dwie, po czym światło zgasło. Dalej tego nie rozumiałam. Co ja miałam wspólnego z Iron Man'em i tym drugim? I kto chciałby mojej śmierci? 



~*~


I jest nowy rozdział. Wiem, jeszcze nie wszystko jest wytłumaczone i na dodatek urwałam w najbardziej wyczekiwanym momencie. Może wam się to dalej wydawać pogmatwane, ale wszystko wyjaśni się w najbliższych rozdziałach. Na razie zdradzę tylko, że planuję wprowadzić nową postać, tyle, że to nic pewnego. 
Pozdrawiam :-*








sobota, 7 lutego 2015

Rozdział 6: Nowe kłopoty


Nie mogłam uwierzyć własnym oczom! W drzwiach nie zastałam Cornelii, tylko jakąś postać w masce! Była to dziewczyna, mniej więcej w moim wieku, ciemnowłosa. Maska imitująca złoto, choć kto wie czy właśnie z tego materiału nie była wykonana. Kostium ciemny, pokrywający całe ciało. W dodatku szczupła, zgrabna sylwetka. Zastanawia mnie kim jest ta osoba i co ją tu sprowadza? 
- Kim jesteś? - zapytałam poważny tonem uważnie badając dziewczynę.
Jednak zamiast odpowiedzi, dostałam czymś podobnym do pistoletu, jednak to nie było to. Nie wystrzelało kul, tylko promienie podobne do laserów. Tak, to chyba dobre określenie. Uderzenie odrzuciło mnie w tył. Obiłam się boleśnie o ścianę. Poczułam ciepło na plecach. Tak to krew, pękły mi szwy. Nic dziwnego, siła uderzania była wielka. Nie mogłam się ruszyć, zrobiłam się bardzo słaba, traciłam kontakt z rzeczywistością. 
- Gadaj! Gdzie jest Iron Man! - dziewczyna w masce zbliżyła się do mnie, dalej celując laserem. 
- Ja... nie rozumiem... - powiedziałam słabym głosem, próbując dźwignąć się na rękach. Udało mi się, trochę podeprzeć, lecz czułam, że nie na długo.
Wtedy czarnowłosa wbiła swój obcas w moje plecy, tym samym wbijając mnie w podłogę. Zawyłam z bólu, chyba jeszcze bardziej otwarła ranę. Teraz to już po mnie!
- Jesteś pewna? - krzyknęła, patrząc na mnie. 
Jestem pewna, że skądś znam ten głos. Słyszałam go już wiele razy, ale nie mogłam sobie jak na złość przypomnieć kto jest jego właścicielem. 
Zdołałam tylko kiwnąć głową, a już tego pożałowałam. Dziewczyna kopnęła mnie z całej siły nogą w brzuch, po czym jeszcze raz strzeliła z broni. 
Widziałam tylko jak zbliża się do mnie a ja tracę przytomność. 


 ~*~

Siedziałem z James'em w zbrojowni. Czarnoskóry oglądał telewizję, widać było, że przysypia. Chyba z nudów, które dopadły nas jak co każdy czas wolny. Brak akcji Iron Man'a powodował jeszcze większą nudę niż tą, którą mieliśmy w szkole. Czasami jednogłośnie stwierdzaliśmy, że nawet w akademii nie jest aż tak źle, więc to chyba musiał być ostatni akt desperacji. Spojrzałem na przyjaciela, który w tym momencie jakby się ożywił i słuchał uważnie, nie tak jak przed chwilą. Ciekawe, co go tak zainteresowało. Podszedłem bliżej i przypatrywałem się wiadomością. Na moje wielkie szczęście skończyły się, jednak twarz Rhodey'ego nie zmieniła się cały czas była poważna i nawet można powiedzieć, że zdruzgotana. 
- Co się stało? Zamykają twoją ulubioną restaurację? - chciałem rozładować napięcie, jednak chyba mi nie wyszło. Rhodey wygląd na jeszcze bardziej zmartwionego. - Powiesz co się stało? 
- Madame Mask... wróciła. - powiedział, a ja spojrzałem na niego jak na idiotę. 
Wiedziałem kim była Madame Mask, znałem ją od kiedy tata zatrudnił Stane'a w firmie. Tak, Whitney była dziewczyną, która zakładała maskę i napadała na mnie. Może źle to określiłem, napadała na Iron Man'a. Nie wierzyłem, że złamała dane mi słowo, Poza tym, to dlaczego mówiono o niej w mediach? Cholera, co ta dziewczyna z sobą zrobiła. Nigdy jej za bardzo nie lubiłem, ale znałem ją długo i wiedziałem, że ma dobre serce. 
- Whitney? Nie, obiecała, że już nigdy więcej nie założy maski. - powiedziałem, czując, że narasta we mnie złość. 
- Tony, wiesz, że obiecała to Iron Man'owi. - powiedział, a kiedy zobaczył, że chce powiedzieć to co zawsze, w tej kwestii miałem do powiedzenia, dodał - Tak, Iron Man i ty to ta sama osoba. Ale Whitney tego nie wie i to ją właśnie zmotywowało do dalszych działań.
- Dlaczego mówią o niej w mediach? Co się stało?
- Podawali, że napadła na jakąś dziewczynę, jednak nie wiadomo jeszcze o kogo chodzi. Bądź w pogotowiu. Coś czuję, że to jest związane z tobą.
- Jak wszystko w tym mieście, od kiedy pojawił się Iron Man. - mruknąłem sam do siebie.
W tym czasie Rhoedy rozmawiał z kimś przez telefon. Pewnie znowu mama go o coś prosi. Jednak kiedy skończył rozmowę, pobladł na twarzy, jeszcze bardziej niż wtedy kiedy dowiedział się o powrocie Madame Mask. 
- Co tym razem? - spytałem poirytowany.
- Cornelia dzwoniła. Była umówiona z Pepper...
- I co w związku z tym? - spytałem patrząc na niego wyczekująco. 
- Nie zastała jej w domu... Natomiast wielki bałagan... I ślady krwi na ścianie... - powiedział roztrzęsionym głosem. 
- CO? JAK TO? ŚLADY KRWI? - nawet nie zauważyłem kiedy mój głos zmienił się w krzyk, połączony z rozpaczą. 
- Tony, spokojnie. 
- JAKIE SPOKOJNIE?! 
- Cornelia powiedziała, że zaraz będzie u nas w domu, lepiej się pośpieszmy. 
Jednak za nim wyszliśmy, na ekranie komputera pojawiło się połączenie, od zastrzeżonego numeru. Podbiegłem do komputera i odebrałem. Nie było widać osoby, która dzwoniła, szkoda. 
- Witaj Iron Man'ie. 
Bez wahania rozpoznałem ten głos. Jednak Rhodey, był szybszy, wykrzyknął na cały głos na dodatek czegoś czego się w ogóle nie spodziewałem:
- CORNELIA?!
- Nie, głupku. Gdybym nią była nie dzwoniłabym teraz do Ciebie Iron Man'ie, z bardzo ważną wiadomością. - odparła dziewczyna z politowaniem. 
- Whitney, obiecałaś, że nigdy nie włożysz tej maski! - powiedziałem waląc pięścią o blat. 
- I tym razem też nie zgadłeś. 
Tą odpowiedzią mnie zaskoczyła. Dobrze znałem ten głos i byłem pewien, że to blond włosa. Nie, to musi być ona, musi. 
- Przejdźmy do sedna. Mam twoją przyjaciółeczkę, którą chyba bardzo sobie cenisz, skoro uratowałeś ją wtedy kiedy było tak blisko do jej śmierci! 
- To ty chciałaś jej śmierci?! Jesteś podła Whitney! 
- A może raczej Cornelia... - odparł Rhoedy. 
- Widzę, że masz współpracownika, blaszaku... jednak wiedzcie obaj. Wiem kim jesteście i nie zawaham się tego wykorzystać przeciwko wam. Jeśli chcesz ją odzyskać przybądź w miejsce, którego za chwilę wyślę ci współrzędne. Masz piętnaście minut, nie więcej. - zaśmiała się, po czym dodała - pośpiesz się, jest bliska śmierci. 
- O co Ci chodzi? Chcesz mnie? 
- Oczywiście. A raczej twojej technologi. 
Nie zdążyłem nic odpowiedzieć, a dziewczyna rozłączyła się. Po chwili na ekranie widniały współrzędne. 
Spojrzałem na Rhodey'ego, który był wściekły. 
- To na pewno jest Cornelia. Znam doskonale ten głos, to musi być ona. Wiem, że wydaje Ci się, że to Whitney, ale to nie jest ona. 
- Skąd ta pewność? Po co miałaby dzwonić do Ciebie przed tym telefonem?
- Po to żeby nas zmylić, chciała nas rozdzielić. A Pepper by się pozbyła wcześniej. Ona to planowała od kiedy cię poznała. Musiała wiedzieć, że jesteś Iron Man'em i, że ja właśnie się przyjaźnię z tą odpowiednią osobą. Dlatego była taka podekscytowana kiedy cię poznała... teraz to by się wszystko zgadzało...
 - Nie uważasz, że twoja teoria jest nieco ekscentryczna? Za dużo w tym zbiegów okoliczności. 
- Przekonasz się tylko wtedy jak polecisz po Pepper. Ja idę do domu, zobaczymy, czy ona tam czeka. Równie dobrze mogła dzwonić spod domu. W końcu tam się umówiliśmy. - zastanawiałem się czy on aby nie zwariował. To wszystko brzmiało jak szalone gadanie, walniętego naukowca. 
- Nie mamy czasu, zrobimy tak jak mówisz. Nie mamy innego wyjścia. 
Rhodey wybiegł jak z procy ze zbrojowni, a ja włożyłem zbroję i wyleciałem przez tunel, uprzednio ustając gdzie mam się udać. Zostało mi się tylko dziesięć minut. Mam nadzieję, że się nie spóźnię, zależy mi na jej życiu, cholernie. Zwłaszcza, że dzisiaj nie wyglądała dobrze, udawała radość. Nie zastanawiałem się nad tym dłużej, gdyż komputer ustalił miejsce, w którym miałem spotkać się z Madame Mask. Jednak to, zdziwiło mnie jeszcze bardziej. 


~*~

Przepraszam was, kochane, że musiałyście tak długo czekać. Rozdział pojawia się dopiero dzisiaj ponieważ, moja wena i lenistwo nie są idealną parą. Jednak w końcu się zmobilizowałam i tak oto macie nowy, świeżutki rozdział, z małą dawką adrenaliny :) 
Pozdrawiam i życzę weny wszystkim innym :-* 

Ps. Rozdział wydaje mi się jeszcze bardziej badziewny niż zazwyczaj i jeszcze krótszy. Cóż, myślę, że dacie radę to przeboleć... :) 

Obserwatorzy