sobota, 7 listopada 2015

Rozdział 24 cz.2: Ja już nie istnieję



Błądziłam w nicości. Ubrana byłam w białą, długą suknię do ziemi. Włosy powiewały, stopy były bose. 
Zastanawiałam się gdzie jestem i czy umarłam. Tak samo jak moja suknia pomieszczenie a raczej ten świat był biały, wręcz blady. Szłam przed siebie, tylko tyle mogłam zrobić. Ujrzałam jakąś postać, która szła w moją stronę. Rozpoznałam ją od razu. To Cornelia! A zaraz za nią malowała się postać Whitney. Co teraz? Chciałam się cofnąć, zrobić coś tylko po to by z nimi nie rozmawiać. Podeszły do mnie, ubrane w to samo co ja. Przez długą chwilę stałyśmy i patrzyłyśmy na siebie. Czekałam aż mi to wszystko wytłumaczą. Nie bałam się ich, teraz już nic nie mogły mi zrobić. Tylko dlaczego to właśnie je spotkałam? 
- Czyli jednak cię pogrzebałyśmy. - odezwała się Whitney z triumfem w głosie.
- Dla niej jest jeszcze nadzieja. - odezwała się Cornelia.
- Gdzie jestem i dlaczego was jeszcze oglądam? - spytałam dość chłodno. 
- Jesteś wpół umarła. Masz szansę powrotu. My jesteśmy stracone, ale nie odejdziemy póki z kimś nie porozmawiamy. Najwidoczniej to jesteś ty. - odparła Cornelia, która zrobiła się o wiele milsza. 
Nie spodobało mi się to, wcale nie chciałam z nimi rozmawiać. To ostatnia rzecz na jaką miałam ochotę. 
- Przecież rozmawiamy. - warknęłam jeszcze bardziej zdenerwowana. - Tylko, że ja nie chce z wami rozmawiać. 
- To działa obustronnie. I ty stąd nie wrócisz, dla ciebie nie ma już ratunku. - odezwała się Whitney. - Tony ci już nie pomoże. 
- Whitney! - wrzasnęła Cornelia. - On nigdy nie należał do ciebie i już nie będzie!
- Gdyby ona się nie pojawiła bylibyśmy razem...
- Jego serce już od dawna należy do niej. - powiedziała Cornelia i wskazała na mnie. 
- Co to znaczy?  -spytałam lekko przestraszona. 
Pomyślałam, że Tony byłby na tyle szalony żeby się dla mnie poświęcić. Chociaż to niedorzeczne. Nie ryzykował by swojego życia...
- Głupia... Pomyślała, że się poświęcił... - skomentowała z wyraźnym zażenowaniem w głosie Whitney. 
- Kocha cię. Zrobiłby dla ciebie wszystko. 
Co? Tony mnie kocha? Nie... One mnie wkręcają... Ja zaraz się obudzę i wszystko będzie normalne.
- A my musimy  podtrzymywać cię przy życiu tak długo jak się da. 
- Nie mam zamiaru! - rzuciła wściekła panna Stane. 
- Już za późno. Robimy to od kiedy tutaj jesteśmy. 
Po minie tej zadufanej w sobie blondynce wywnioskowałam, że nie jest zadowolona. Jak z tego, że udało mi się przeżyć. 
- Czyli jeśli ja przeżyję to co z wami? 
- Już nas więcej nie zobaczysz, gwarantuję.
Tyle mi wystarczyło. 
Tylko czy jeszcze kiedyś zobaczę Tony'ego? 

~*~

 Co mam zrobić? Jak ją uratować? Skoro nie mogę dać jej implantu, to co innego mam zrobić? Myśl Tony... Gdyby teraz był tutaj tata, wiedziałby co można zrobić... Jestem sam. Oczywiście jest Rhodey, ale czy on wymyśli coś co jej pomoże? 
Muszę znaleźć rozwiązanie. Najlepiej będzie jak poszperam w papierach ojca. 
Ale najpierw do niej zajrzę. Podszedłem do jej łóżka. Była w kiepskim stanie, twarz blada a włosy jakby straciły swój dotychczasowy blask. Moja Pepper. Mogę tak mówić? Przecież nie jesteśmy razem, ale... Nie słyszy tego. Chociaż bardzo chciałem żeby wiedziała co do niej czuje. Może ona czuje to samo? 
Podszedłem bliżej i złapałem ją za rękę. Ścisnąłem delikatnie jej rękę. Była taka chłodna, jednak nie do końca zimna. Czułem trochę ciepła, jednak było ono niewielkie. Wiedziałem, że muszę się spieszyć. 
- Wytrzymaj. Nie pozwolę ci umrzeć. 
Z trudem wyszedłem. Nie chciałem jej opuszczać ale wiedziałem, że czas mnie nagli. Każda godzina a nawet minuta się liczy. W niedługim czasie byłem już w domu i postanowiłem zajrzeć do pudeł, które zostały mi po tacie. A mianowicie to co w nich było, czyli wszystkie jego niekończone projekty. Odnalazłem je zakurzone na strychu. Widocznie nikt tutaj dawno nie zaglądał. Ja też tu często nie bywałem gdyż nie chciałem wracać do tamtego dnia. 
Otworzyłem pierwsze pudełko jakie mi się nawinęło i zacząłem je wertować. Nic ciekawego, chociaż... Znalazłem projekt maski. Tej, którą nosiły te dwie pokraki. Wiem, że nie wolno źle wyrażać się o zmarłych ale nie potrafię się powstrzymać zwłaszcza, że to one są winne tej katastrofie. I po części ja. Nie umiałem temu zaradzić w odpowiednim momencie. 
Spędziłem tak sporo czasu, aż natrafiłem na dwie ciekawe rzeczy. Pierwsza z nich to notatnik, z pewnością należał do ojca. Natomiast to co przykuło moją uwagę to skład i sposób przygotowania pewnej substancji zwanej Ekstremis, Zacząłem czytać opis.Miała ona na celu dostanie się do najgłębszych i najbardziej odległych części mózgu. Dopisane było, że w przypadku złego stanu człowieka może służyć jako substancja ratunkowa.
To jest to czego szukam!
Drobnym druczkiem dopisane było, że zbyt duża ilość może doprowadzić do śmierci lub do nadzwyczajnych zdolności takich jak:
Niewidzialność
Super siła
Telekineza
Zmartwiłem się. Duże ryzyko. Co jeśli przesadzę z ilością i Pepper stanie się jakąś maszyną do zabijania? Czy jest w ogóle szansa sporządzenia tego? Tyle pytań i wątpliwości a ja dalej nie wiem co robić. Muszę zaryzykować i spróbować.
Wziąłem projekt i poszedłem do zbrojowni. Najpierw musiałem zabrać się za składniki. Co na pewno nie będzie łatwe.

~*~

Miesiąc później.

Czas leci tak szybko a ja jeszcze nie mam większości składników. A to tylko dlatego, że są bardzo trudno dostępne.
Pepper miała się tak samo jak wcześniej. Lekarze byli zaskoczeni, że tak długo utrzymuje się przy życiu. Wyglądało to tak, że na starcie chcieli ją uśmiercić. Ale ona walczyła. Jest silna, wyjdzie z tego a ja jej w tym pomogę.
Odwiedzam ją codziennie. Fakt, zaniedbuję trochę naukę ale naprawdę ciężko mi gdy nie widzę jej twarzy. Chciałbym żeby przy mnie była.
Wszedłem do sali i usiadłem na krześle obok jej łóżka. Było to moje stałe miejsce, od bardzo długiego czasu. Serce rozpadało się na milion kawałków gdy patrzyłem w jakim jest stanie. Jak mogłem do tego dopuścić? To pytanie dręczy mnie codziennie. Po nocach śni mi się jak spada, a ja nic nie mogę zrobić. Stoję jak słup soli i nagle się budzę. Mam dość, chcę żeby wróciła. Bez niej jestem tylko Iron Man'em. Tony Stark nie istnieje kiedy Pepper tutaj nie ma.

~*~

Kolejny miesiąc później.

Wszystko co potrzebne do sporządzenia Ekstremisu już mam. Gorzej jak to się w ogóle nie uda. Mogę wysadzić wszystko dookoła lub zbyt duża ilość składników spowoduje nagłe zmiany w jej organizmie. Obym tylko miał rację i żeby wszystko się udało.
Stan Pepper dalej jest nijaki. Ani dobry, już bardziej zły. Lekarze twierdzą, że już się nie obudzi. Zupełna agonia. Nie mogę tego słuchać, za bardzo boli mnie serce kiedy słyszę, że ją tracę. Zaczynam popadać w paranoje i depresję. Każde miejsce, które widzę przypomina mi ją. Rzadko kiedy jem i piję, całymi dniami siedzę zamknięty w zbrojowni. Czasami nie pójdę na lekcje. Gdyby to ode mnie zależało nie chodziłbym tam wcale, ale jest jeszcze Roberta. Rhodey próbuje ze mną rozmawiać, przemówić, że tak nie powinno być. Chociaż ja to wiem ale nie umiem inaczej. Tęsknię za nią, nie mogę tak po prostu odpuścić. 
Tylko co będzie kiedy się obudzi? Czy wszystko będzie dalej tak samo jak wcześniej? 
Za nie długo święta. Właściwie to jutro a ja nawet nic nie kupiłem Rhodey'emu. Muszę mu podziękować za to, że mnie wspiera i za to, że jeszcze nie zwariował. 
Wyszedłem ze zbrojowni i udałem się do centrum handlowego. Po niecałej godzinie dojechałem na miejsce. Było bardzo dużo ludzi, pewnie nie tylko ja nie miałem na to wszystko czasu. Przechodząc koło jubilera zauważyłem kolię wysadzaną brylantami. Od razu rzuciła mi się w oczy, nie ukrywam znowu pomyślałem o Pepper. Wiem, że nie ma jej tu ze mną, ale... Ją muszę przeprosić. Nie zapobiegłem temu wszystkiemu, pozwoliłem żeby Mandaryn i Maski ją skrzywdzili. A teraz jeszcze ten Ekstremis... Nie wiadomo co on tak naprawdę przyniesie. Wszedłem do sklepu. Potem kupie coś dla Rhodey'ego i Roberty. 

~*~

Jeszcze kolejny miesiąc później. 

Nadszedł ten dzień. Ekstremis jest w pełni gotowy. Próbowałem przez dwa miesiące stworzyć recepturę idealną i z dumą mogę powiedzieć, że mi się udało. Tylko czy to na pewno zadziała i da taki efekt jakiego oczekuję? 
Dalej panuje zima, Mamy środek stycznia, czyli nowy rok. Tak, Pepper jest już trzy miesiące w śpiączce, a może cztery? Straciłem rachubę czasu. Ważne, że mogę ją uratować. 
Rhodey przestał mnie już dręczyć i prawić kazania. Wiedział, że Pepper jest dla mnie bardzo ważna. Chyba zorientował się, że ją kocham i to bardzo. Na szczęście nie zadaje pytań, na które nie chce odpowiadać. Nie lubię mówić o swoich uczuciach, to zawsze sprawiało mi trudność. 
Wziąłem ze sobą lek w strzykawce. Oczywiście była tam tylko jedna kropla, nie chcę ryzykować gdyż jest to bardzo silna substancja. 
Po piętnastu minutach wpadłem do szpitala i od razu poszedłem do sali, w której leżała Pepper. Upewniłem się, że nikt się tutaj nie kręci. 
Bałem się, cholernie, że coś pójdzie nie tak. Wstrzyknąłem jej Ekstremis i czekałem. Czułem się jakbym trwał w wieczności, ta chwila wydawała mi się bardzo długa. 
Jednak kiedy usłyszałem nieustające pikanie i to, że monitor pokazuje wstrzymanie akcji serca i tą poziomą, ciągłą kreskę... 
Zabiłem ją. 
Zacząłem szybciej oddychać, poczułem ucisk w sercu. Co ja najlepszego zrobiłem?! Musiałem usiąść, bo myślałem, że serce wyskoczy mi z piersi... 
Patrzyłem na jej twarz, która była jeszcze bardziej blada niż powinna. Modliłem się żeby do mnie wróciła. 

~*~

Czułam rozsadzające mnie od środka ciepło. Poczułam się o niebo lepiej niż wcześniej. Taka silna i niezależna. 
- Udało mu się. - usłyszałam ostatni raz głos Cornelii. 
Znowu zapadłam w ciemność, jednak nie na długo. Otworzyłam oczy, jednak po chwili musiałam je zamknąć ponieważ ono drażniło moje oczy. Kiedy się już oswoiłam otworzyłam je ponownie. Wzięłam głęboki wdech i rozejrzałam się. Obok mnie siedział Tony, który miał twarz schowaną w dłoniach. 
Podniosłam się, jednak dalej siedziałam na łóżku. 
- Tony? 
Nie reagował przez chwilę. Po chwili podniósł głowę i spojrzał na mnie z nie dowierzaniem a jednocześnie z narastającą ulgę w oczach. Przyjrzałam mu się. Wyglądał na wyczerpanego i jednocześnie na szczęśliwego. Tak cieszyłam się, że go widzę, że los dał mi szansę powrotu. A może to sprawa Tony'ego?
- Powiesz coś? - spytałam bo zaczął mi się przyglądać ze zdziwieniem. 
Aż z nerwów chciałam poprawić włosy. Myślałam, że będą do łopatek, jednak kiedy moja ręka nie poczuła końcówek zdziwiłam się. Złapałam je i przełożyłam na ramię. Jakie było moje zaskoczenie kiedy moje włosy sięgały mi do bioder. 
- Tylko nie to. - powiedział Tony, jakby wybudzony z transu. 
Nie zrozumiałam nic z tego co powiedział. Jedyne co wiedziała, to to, że coś jest nie tak i to prawdopodobnie ze mną. 
- Idę po lekarza. Masz powiedzieć, że wszystko w porządku i wypisać na własne żądanie. Wytłumaczę ci wszystko potem. 
Lekarz przybył a zaraz za nim Tony. 
- Panno Potts, już myśleliśmy, że się pani nie wybudzi. Jak się czujesz? 
- Bardzo dobrze. Ile byłam w śpiączce?
- Ponad trzy miesiące. To cud, że w ogóle z nami rozmawiasz. - odparł lekarz z wyraźnym zadowoleniem. - Zrobimy jeszcze badania kontrolne i możesz opuścić szpital już nie długo.
- Chcę się wypisać na własne żądanie. - powiedziałam stanowczo. 
Nie potrzebne mi były żadne badanie, czułam się niesamowicie. Jak nowo narodzona, silna. Nie wiem dlaczego, ale coś musiało się stać.
- Skoro tak. Proszę chwilę poczekać. 
Lekarz wyszedł i po niecałych dziesięciu minutach wrócił. Oznajmił, że już wszystko załatwione i mogę stąd wyjść. Na szczęście miałam tutaj swoje ciuchy i kiedy się już przebrałam mogłam jechać z Tony'm do zbrojowni. Mam nadzieję, że dowiem się wszystkiego. 





Zaskoczone? Czuję, że zupełnie nie wyszedł mi ten rozdział. Nie jest taki jaki chciałam. Ale ocenę pozostawiam wam. 
Pozdrawiam. 





KONIEC KSIĘGI I

Obserwatorzy