poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Rozdział 34: Gotowy na wszystko


Tony unikał tematu misji jak ognia. Nie mogłam dowiedzieć się co tam się stało. Byłam za tego powodu rozgoryczona i w pewien sposób zła na niego, że nie chce wydusić z siebie najmniejszego słowa. Myślałam sobie wtedy, że nie jetem odpowiednią osobą do tego aby móc o tym rozmawiać. Wtedy zaczęłam wątpić w siebie i to czy Tony kiedykolwiek zauważy we mnie kogoś więcej niż przyjaciółkę. Ukryty żal z każdym dniem bolał mnie coraz bardziej, aż w końcu eksplodował - wczoraj wieczorem.

Dzień wcześniej 


Po wszystkim co się wydarzyło trzeba było w końcu zacząć normalnie uczęszczać na zajęcia. Najlepszą frekwencję z nas miał oczywiście Rhodey, który był wręcz chory na myśl, że mógłby opuścić choćby jedną godzinę lekcyjną. Niebieskooki natomiast podchodził do tematu bez większego stresu, a to gdzieś zniknął lub nie pojawił się wcale. Ja również starałam się uczęszczać regularnie, jednak nie mogłam pogodzić się z faktem, że Tony mi w jakiś sposób nie ufa. Przynajmniej tak mi się wydawało.

Tuż po zajęciach udaliśmy się razem z Rhodey'm do zbrojowni. Super bohater oczywiście nie zaskoczył nas tym, że się nie pojawił. Byłam jeszcze bardziej zła, bo czułam, że ukrywa przede mną coś czego nie powinien zatajać.
Godziny mijały szybko a ja udawałam, że wszystko jest w porządku. Mimo moich starań widać było, że mam mu coś za złe i nie jestem w stanie być sobą w całości. Wolałam w pewnych momentach siedzieć cicho, jednak Tony opacznie to zinterpretował.
- Pep, możesz powiedzieć o co tak naprawdę ci chodzi?
To pytanie wytrąciło mnie z równowagi, której już i tak powoli zaczynało mi brakować. Rhodey czując, że może być gorąco oraz, że będzie musiał stanąć pomiędzy młotem a kowadłem, zmył się. Nie było to ani nowe ani zaskakujące.
- O co mi chodzi? - powiedziałam, prawie wrzeszcząc. - Mi?
Tony spojrzał na mnie pytająco, co jeszcze bardziej mnie zirytowało.
- O to, że nie możesz mi powiedzieć co się stało na misji! - prychnęłam nie kryjąc irytacji.
Tony spojrzał na mnie wzrokiem, którego nie byłam w stanie w żaden sposób rozszyfrować. Od zawsze był dla mnie zagadką, ale w niektórych sytuacjach potrafiłam poznać po nim co myśli i co czuje. Teraz był jak enigma.
Cisza z każdą z chwilą coraz bardziej ciążyła, a ja byłam bliska płaczu. Czy on naprawdę aż tak mi nie ufa? O co w tym wszystkim chodzi? Przecież jak do tej pory nie zawiodłam jego zaufania i jestem pewna, że to by się nie stało. Coś między nami po tym wydarzeniu się zmieniło, czułam dystans pomiędzy nami. Nie wiedzieć czemu już nie było między nami takiej bliskości jak jeszcze parę tygodni temu, jak na przykład na balu. W tym czasie koło mnie zaczął kręcić się ktoś inny - nowy w szkole. Miał na imię Gene, wydawał się całkiem w porządku ale... No właśnie. To po prostu nie był Tony, nie ten w którym się zakochałam. Przecież to takie oczywiste. Widziałam po nowym koledze, że nie zachowuje się do końca tak jak na kolegę przystało. Co chwila chciałby mnie gdzieś zapraszać, jednak ja wcale nie miałam ochoty na bliższą relację. Cały czas w pamięci miałam nasze wspólne chwile z Tony'm, mimo, że przyjacielskie dla mnie dużo znaczyły. Widocznie nie dla niego skoro teraz traktuje mnie dość ozięble i dziwnie. Co jeśli się czegoś domyślił i nie jest w stanie powiedzieć mi prosto w oczy, że nic do mnie nie czuje?
- Pep? Jesteś tam?
Wybudziłam się z transu. Spojrzałam na Tony'ego i właściwie nie wiem co chciałam mu przekazać tym spojrzeniem. Wiedziałam, że chłopak widział w nim złość i smutek, bo podszedł do mnie i starał się objąć ale ja nie wiedzieć czemu nie pozwoliłam mu na to.
- Nie, zostaw mnie. - powiedziałam ciszej niż wcześniej powstrzymując łzy.
- Pepper, spójrz na mnie. - mówiąc to starał się spojrzeć mi w oczy ale ja unikałam kontaktu wzrokowego. - Proszę.
Dopiero gdy wypowiedział ostatnie słowo, odważyłam się na niego spojrzeć. Nie byłam jednak zadowolona z tego faktu, że dałam się złamać. Przecież miałam być nieugięta i postawić na swoim. W końcu chciałam znać prawdę. Czy to tak wiele?
- Nie lubię kiedy ktoś ze mną pogrywa. - powiedziałam to patrząc mu prosto w oczy.
Tony nie odpowiedział, tylko utkwił spojrzenie w moich oczach. Mogłam bez problemu przyglądać się ich morskiej głębi, która zawsze mnie zachwycała i fascynowała. Teraz jednak w tej głębi czaiło się zwątpienie. W momencie zrozumiałam, że toczy walkę sam ze sobą.
- To nie tak Pepper.
Spodziewałam się takiej odpowiedzi jak najbardziej.
- A jak? - spytałam automatycznie.
Westchnął ciężko i przeczesał ręką włosy. Wyglądał na zamyślonego ale jednocześnie na spokojnego. Może zdawał sobie sprawę z tego, że kiedyś ta rozmowa musiała nastąpić?
- Po prostu miałaś się nie dowiedzieć o pewnej rozmowie z Mandarynem. 
- Co proszę?! - prawie wrzeszczałam, tyle, że już nie starałam się nad sobą panować. - Jakiej rozmowie?
Tony oparł się o blat pracowni, a ja w tym czasie krążyłam po całej zbrojowni. To co usłyszałam wyprowadziło mnie z równowagi. Miałam ochotę go udusić przez pierwsze parę chwil.
- Chodziło w niej o ciebie.
Przystanęłam i obróciłam się w stronę czarnowłosego. Jak to o mnie? Czego Mandaryn znowu oczekuje? Już wystarczająco namieszał, ale teraz sama umiem się skutecznie bronić.
- Czego chciał? - zapytałam, jednak po chwili dodałam. - Zresztą nie ważne, umiem sama o siebie zadbać Tony, co nie znaczy, że jestem wdzięczna za wszystko co dla mnie zrobiłeś. Jednak nie musisz się trząść nade mną. Nic mi nie będzie.
Widocznie Tony myślał i sądził inaczej, bo bardzo zdenerwował się na moje słowa.
- To nie jest takie proste jak myślisz. Mandaryn jest przebiegły i już nie raz to udowodnił. - powiedziawszy to podszedł do mnie i złapał za ręce. - Miałem trzymać się od ciebie z daleka, nie wiedzieć czemu... Uzasadniał to tym, że tylko tak mogę zagwarantować bezpieczeństwo. Na początku stwierdziłem, że nie wydaje się to takie złe, dalej miałaś tu być jednak miałem być bardziej zdystansowany... Tyle, że to nie takie proste spędzając z tobą większość czasu. Poza tym zaczynało mi brakować normalności.
Mówiąc to starałam się unikać jego palącego wzroku na sobie. Wiedziałam, że jeśli spojrzę mu w oczy to po prostu się rozczaruje. Jemu chodziło jak zwykle tylko o przyjaźń. Nie żebym była wybredna, ale czasami naprawdę chciałabym czegoś więcej. Czułam niedosyt, zwłaszcza przez te ostatnie kilka tygodni.
- Nie chciałem żebyś była na mnie zła, ani żebyś czuła się w jakiś sposób oszukana. - dodał przyciągając mnie do siebie i tuląc. - Chciałem żebyś była bezpieczna.
Westchnęłam cicho kiedy mnie tak obejmował. Podobało mi się to jednak nie do końca wiedziałam jak miałam to wszystko interpretować. Czy to przyjaźń, czy kochanie?
- Tony, dobrze wiesz, że skoro poradziliśmy sobie raz to zrobimy to ponownie. Nie możesz mnie ignorować tylko dlatego, że boisz się o moje życie. Pomyślałeś o swoim? Jak na razie to ja jestem najsilniejsza bez zbroi.
Czułam jak mięśnie Tony'ego napinają się. Odsunął się ode mnie i spojrzał jakby był zawiedziony... Chociaż czy to było właśnie to spojrzenie? Chyba nie do końca.
- Co nie znaczy, że możesz przenosić góry i walczyć z Mandarynem. - powiedział to jakby czytając mi w myślach. - Nigdy się na to nie zgodzę.
- Ale dlaczego? - podniosłam głos. - Ty możesz się narażać?
Tony nie odpowiedział od razu. Stanął do mnie bokiem i patrzył przed siebie jakby usilnie się nad czymś zastanawiając. Wiedziałam, że to co może mi powiedzieć albo zdenerwuje mnie jeszcze bardziej albo sprawi, że rozsypię się w drobny mak z wrażenia i rozpalających mnie uczuć.
- Wolę zginąć, niż patrzeć jak umierasz. Nigdy na to nie pozwolę.
Zamknęłam oczy i pozwoliłam dać upust emocjom. Łzy spływały po moich policzkach.
- Nie pozwolę ci zginąć w imię czegokolwiek. - zacisnęłam usta w wąską linie.
Tony widząc to jak wstrząsnęło mną jego wyznanie postanowił znowu do mnie podejść, jednak ja odwróciłam się do niego plecami.
- Pep...
- Nie, Tony. - przerwałam mu. - Nie chce żebyś się za mnie poświęcał, już wystarczająco dużo się stało.
Powiedziawszy to opuściłam zbrojownie i skierowałam się do domu. Stałam się niewidzialna, aby łzy spokojnie mogły spływać po moich policzkach.

~*~

Było mi ciężko na samo wspomnienie, a co dopiero słyszeć te słowa wczoraj. Widocznie żadna siła nie jest w stanie ustrzec go od szaleństwa jakiego chciał się podjąć. Przecież to niedorzeczne żeby oddawać za kogoś życie... 
Chociaż czy ja nie zrobiłabym tego samego jeśli chodzi o niego? Wtedy kiedy Mandaryn zrzucił mnie w wieżowca wiedziałam, że jeśli to nie będę ja padnie na Tony'ego, a tego bym nie zniosła. Wolałam poświęcić się za niego, byleby tylko on był bezpieczny. 
Ale nie mogłam pogodzić się z tym, że on pomimo słabego zdrowia myśli o tym samym. Już wystarczająco pokazał, że zależy mu na moim życiu. Mandaryn musiał powiedzieć mu coś co wywarło na nim ogromny wpływ. 
Z zamyślenia wyrwało mnie pukanie do drzwi. Zdziwiłam się bo nie przypominam sobie żebym kogoś zapraszała. Podeszłam do drzwi i wtedy zdałam sobie sprawę, że chłopak w żółtych okularach ma wielki tupet i upór. 
Otworzyłam i zapytałam niezbyt zadowolona z całej sytuacji.
- Co tu robisz, Gene? 
Chłopakowi na moje słowa mina zrzedła. Poprawił okulary - od jakiegoś czasu zauważyłam, że ma to w zwyczaju kiedy się denerwuje. 
- Przyszedłem sprawdzić jak się masz. - powiedział po czym dodał pośpiesznie. - Nie było cię w szkole.
- I uznałeś to za dobry powód żeby po jednym dniu nieobecności odwiedzać mnie w domu? W ogóle skąd masz mój adres? 
Chłopak widocznie się zmieszał, ale to nie przeszkodziło mu w prowadzeniu dalszej rozmowy. Ja również nie zamierzałam odpuścić. 
- Kiedyś przypadkiem zobaczyłem, że tutaj mieszkasz. 
Wydało mi się to podejrzane, jednak na tą chwilę nie byłam w stanie zaprzątać sobie tym głowy. Nie chciałam wdawać się z nim w bliższe relacje, nawet koleżeństwo. Wydawał mi się dość dziwny i tajemniczy, tak jakby coś usilnie starał się ukryć przed całym światem. Może tylko mi się wydawało albo po tych wszystkich wydarzeniach byłam przewrażliwiona ale coś w tym musiało być. Nie chciałam dać się zwodzić tym, że był po prostu dla mnie miły bo w jakiś sposób mu się spodobałam. Co to, to nie. 
- Interesujące. A teraz wybacz, czekam na kogoś. - skłamałam gładko.
Chciałam zostać sama bez niezapowiedzianych gości. Sama jak palec z własnymi myślami. 
- Ach... wielka szkoda. - odpowiedział lustrując mi wzrokiem, jakby wyczuwając, że kłamię. - Coś... 
Gene zaczął coś mówić ale w tym samym momencie, pojawił się nie kto inny jak Tony. Nie wiedziałam jak i dlaczego się tutaj znalazł, ale paradoksalnie mogłam powiedzieć, że teraz po tym wszystkim spadł mi z nieba. Miał idealne wyczucie czasu... Tylko ciekawe jak długo już tutaj jest i ile usłyszał? 
- Pepper, wszystko w porządku? - zapytał Tony, który najwyraźniej nie był zadowolony z wizyty chłopaka. 
- Tak, wchodź do środka. - odparłam i otworzyłam drzwi aby niebieskooki mógł wejść. 
Gene chyba poczuł się urażony, bo jedyne co zrobił to bąknął pod nosem cześć. Jednak po krótkim zastanowieniu dopowiedział, że wpadnie kiedy indziej. Po prostu pięknie. Czy to jakiś zlot nieproszonych gości? Mimo, że nie chciałam widzieć Gene, to nie chciałam tak samo widzieć Tony'ego. Tyle, że o wiele bardziej tolerowałam super bohatera niż te żółte okularki, które potrafiły być momentami naprawdę irytujące. Śmieszne, ale to może przez ten kolor? 
Kiedy Gene już poszedł, ja z Tony'm weszliśmy do środka. Oczywiście i dla niego nie zamierzałam być miła bo wiedziałam, że przyszedł tutaj wybadać jak bardzo jestem na niego zła. Może to głupie, że się na niego tak złoszczę ale nie mogę odpuścić skoro chodzi o jego życie. 
- Przyszedłeś żeby się ze mną kłócić czy powiedzieć coś sensownego? - zapytałam jakby trochę go atakując. 
Tony jednak zupełnie się tym nie przejął tylko westchnął. Czułam, że ta rozmowa również nie będzie należeć do najprzyjemniejszych. 
- Powiesz coś wreszcie? - nie potrafiłam ukryć swojej irytacji. 
Tony natomiast chyba zrozumiał, że lepiej ze mną nie igrać, a przynajmniej nie w tym momencie. Nie wtedy kiedy jestem wściekła jak osa. Niestety tak tylko mi się wydawało. 
- Chciałem najpierw wiedzieć co tutaj robił ten... dupek. 
To nie był pierwszy raz kiedy widziałam czarnowłosego zdenerwowanego. Mało tego on był po prostu wściekły. 
- Przyszedł bo nie było mnie w szkole. Nie wiem czy zauważyłeś to przez cały dzień. - odparłam kąśliwie. 
Czy on naprawdę zamierzał mnie jeszcze bardziej denerwować? Przecież tak nie powinno być, nie możemy non stop trwać w takim stanie rzeczy. Kryzys wisi w powietrzu i właśnie się zaczął. Co więcej, nie wygląda na to żeby się szybko zakończył. 
- Zauważyłem, dlatego tutaj jestem! Tylko nie rozumiem czemu on zawraca ci głowę. 
- Też chciałabym to wiedzieć. Jednak jestem w stanie to wytrzymać. 
Tony spojrzał na mnie dziwnie, jakbym powiedziała coś bardzo zaskakującego. Już wyobrażałam sobie jaką to za chwilę może rozpętać wojnę, jednak nic takiego się nie stało. Tony jakby przygasł i spokorniał. Nie wiem co wywołało u niego taki efekt, bo ani nie byłam przychylna dla Gene ani niemiła. Podeszłam do tematu bardzo neutralnie ze względu na to, że tak zwykle zachowywałam się wobec niego. Dzisiaj jedynie przez cały natłok wydarzeń ostatnich tygodni byłam bardziej niemiła niż normalnie. Zresztą o czym ja mówię. Kąśliwe uwagi często pojawiały się jeśli tylko byłam zła. Nie znosiłam czasami siebie za to. 
- Czy... Czy między wami coś jest? 
Myślałam, że oczy wyjdą mi z orbit po tym pytaniu. Co on sobie ubzdurał? Czy każde moje słowo nie ważne jak bardzo obojętne i oziębłe zawsze będzie rozumiane w zupełnie inny sposób? 
- Czy tobie odbiło już do reszty, Tony? - powiedziałam, czując, że zaraz mogę eksplodować. - Przychodzisz tutaj nie wiadomo z jakim zamiarem po tym jak pokłóciliśmy się o to, że chcesz bezsensownie poświęcać się dla mnie a teraz pytasz czy łączy mnie coś z Gene? 
Tony zacisnął usta w wąską linię, chyba starał się powstrzymać od wybuchnięcia. Mnie natomiast było już powoli wszystko jedno. Myślałam, że skoro już przyszedł to powie coś z sensem i w końcu dojdziemy do porozumienia. Przecież nie chciałam toczyć z nim wiecznej wojny. Chciałam tylko aby zrozumiał, że nie jest w stanie zbawić całego świata zachowując przy tym życie. Czy on naprawdę myślał, że poświęcenie się za mnie gdyby coś takiego miało miejsce, przyniosłoby jakieś zbawienne skutki? Nie. Byłoby źle, bo świat potrzebuje kogoś takiego jak on. Takiego bohatera, który będzie gotowy na wszystko. Tyle, że nie może tracić głowy od nadmiaru obowiązków i ciężaru jakie nad nim ciążą. Byłam mu bardzo wdzięczna za odtworzenie receptury Ekstremis. Już nic ponad to większego nie może zrobić aby zagwarantować mi, że przeżyję każdą bitwę. Wiedziałam i zdałam sobie z tego sprawę kiedy powiedział mi, że jest Iron Man'em. Wiedziałam, że nigdy już mogę nie być na tyle bezpieczna aby móc chodzić normalnie po ulicach przez to, że Mandaryn był na wolności i urządzał sobie polowanie na nas. Dobrze wiedziałam, że będę nosić brzemię przyjaźni z Tony'm. Ale przecież nikt nigdy mnie do tego nie zmusił, to ja wybrałam. Poniekąd wybrałam jego życie za moje. Nigdy nie rozmawialiśmy o tym wprost, ale będąc jego przyjaciółką ryzykowałam tak samo jak Rhodey. Aby go zniszczyć trzeba trafić w najczulszy punkt - to co najbliższe sercu. Mimo to nie zawahałam się ani razu. 
- On jest po prostu dziwny. Nie chce żeby się kręcił koło ciebie... - to ostatnie zdanie prawie wyszeptał. 
Zdziwiły mnie jego słowa, ale jednocześnie w jakiś sposób serce dziwnie mnie zakuło. Znowu pojawiła się iskra nadziei. Jednak chwilę po tym szybko zgasła, a ja w myślach powiedziałam sobie, że przecież Tony wcale cię nie kocha. A przynajmniej nie tak jakbyś tego chciała. Głupia. 
- A to niby dlaczego? 
Co mi szkodziło zadać to pytanie? Zresztą, znając Tony'ego i tak mi nie odpowie bo znowu zapadnie wgłąb swoich myśli. Często tak było, że po prostu zapadał w jakiś dziwny trans i nie było z nim kontaktu. 
- Mówiłem już, jest dziwny. 
Westchnęłam ciężko, bo moja nadzieja bezpowrotnie umarła. Na jaką ja odpowiedź czekałam? Bo cię kocham? Nie bądź naiwna. Czułam, że to nie będzie łatwa rozmowa, a jeszcze gorsza niż poprzednia. 

sobota, 18 sierpnia 2018

Rozdział 33: Skrywana tajemnica


To była bardzo ciężka noc. Właściwie czy mogę to tak nazwać? Byłam wpół przytomna, nie do końca świadoma tego co się wokół mnie dzieje. Nie wiedziałam ile spałam i czy na pewno w ogóle to był sen. Byłam pogrążona w jakimś dziwnym stanie, którego nie umiałam wytłumaczyć w żaden sposób.
O czym wtedy myślałam? Tego też nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Leżałam na plecach patrząc w sufit, niekiedy traciłam świadomość i zapadałam w sen, jednak wydaje mi się, że większość czasu upłynęło mi na bezmyślnym wgapieniu się w przestrzeń. Zdarzały mi się przebłyski świadomości, wtedy zrywałam się z łóżka i gorączkowo rozglądałam się po pokoju w poszukiwaniu Tony’ego jakby za chwilę miał wejść i powiedzieć, że jest tutaj i już zawsze będzie. Mimo to natychmiastowo ta myśl jakby znikała z mojej głowy a ja z powrotem opadałam bezwładnie na łóżko, zatracając się jeszcze bardziej w obłędzie jaki mnie dopadł. Zdawałam sobie sprawę z tego, że mój umysł płata mi figle, a ja nie mogę nic z tym zrobić tak jakbym była daleko od tego wszystkiego. Bardzo daleko.
Momentami czułam ogromną pustkę w sercu, tak jakbym utraciła już coś bezpowrotnie. Ogarniała mnie wtedy panika i znów podnosiłam się z łóżka rozglądając dookoła. Pamiętam, że przychodził do mnie Rhodey, zapewne sprawdzić co się ze mną dzieje. Jestem prawie pewna, że mówił coś do mnie, ale ja byłam zbyt rozkojarzona i roztrzęsiona żeby mu odpowiedzieć, więc tępo patrzyłam w ścianę albo kiwałam głową w nadziei, że to w jakiś sposób pomoże mi zostać samej. Mimo wszystko gdzieś tam na dnie mojej duszy byłam mu wdzięczna za troskę i oddanie. Bo który przyjaciel byłby w stanie znieść to co stało się dzisiaj wieczorem? Który przyjaciel byłby w stanie znieść to, że prawdopodobnie popadam w depresje lub coś gorszego? Gdyby się tak nad tym bliżej zastanowić to czy może być coś gorszego niż obłęd, który powoli pchał w mnie w najmroczniejszą stronę?
Leżąc na łóżku i patrząc w sufit zaczęłam mieć kolejne halucynacje. Wydawało mi się, że rozmawiam z Tony'm. Znowu byliśmy w zbrojowni i w dodatku rozmawialiśmy o jego misji. Widziałam tą sytuację, która zdarzyła się kilka godzin temu... A może kilkanaście? Całkowicie straciłam poczucie czasu. W pokoju było naprawdę ciemno, tyle, że nie wiedziałam czy to noc czy to może zasłony w oknach. Straciłam głowę i czułam, że to nie koniec tej histerii.
W mojej wizji wszystko potoczyło się tak jakbym chciała: zdołałam przekonać czarnowłosego, że ta misja to czyste samobójstwo a on został ze mną i powiedział, że mnie kocha.
Nagle cała agonia poszła w niepamięć. Nie wiem dokładnie jak to się stało, ale kiedy usłyszałam słowa Tony'ego cała nieświadomość odeszła. Odzyskałam sprawność umysłu, zmysły wyostrzyły się zapewne za sprawą Ekstremis przez co mogłam trzeźwo myśleć. Rozejrzałam się po pokoju. Wszystko było na swoim miejscu, nic nie zostało przełożone zatem Rhoedy musiał poukładać wszystkie rzeczy po tym jak przeprowadzałam małe dochodzenie. Spokoju nie dawał mi tajemniczy naszyjnik oraz list. Dla kogo on właściwie był? Tony nie wykazywał jakichkolwiek znaków, które mogłyby wskazywać na to, że ma dziewczynę. Był zajęty Iron Man'em, oraz nami. Gdzie w tym wszystkim znalazłby czas na spotkania z dziewczyną? Wydawało mi się to co najmniej podejrzane. Postanowiłam się nad tym wszystkim jeszcze raz zastanowić, dlatego musiałam sięgnąć po naszyjnik i przekonać się czy ta wiadomość odmieni moje życie, a przede wszystkim złamie moje serce... już na zawsze.
Sięgnęłam do szuflady gdzie powinien być naszyjnik. Wstrzymałam oddech. Czy ja w ogóle powinnam się w to mieszać? Przecież to nie moja sprawa, a Tony może być zły jeśli się dowie, że wtykam nos w nie swoje sprawy. Z drugiej strony ciekawość zżerała mnie od środka. Teraz albo nigdy Pepper.
Otworzyłam pewnym ruchem szufladę. Pudełko wraz z listem swobodnie leżało na dnie szuflady. Nie mogłam uspokoić kołatania serca. Przecież zaraz dowiem się czy Tony ma dziewczynę... Co by oznaczało, że moje uczucia jednej nocy mogą przestać się liczyć. Sięgnęłam drżącą ręką po list, który nie był podpisany imieniem, ani nazwiskiem. Przez chwilę mnie to ucieszyło ale w głębi nie chciałam napawać się nadzieją, że ten świstek papieru może być właśnie dla mnie. Otworzyłam kopertę. Miałam moment zawahania i zastanawiałam się po raz tysięczny czy dobrze postępuje. W końcu zdecydowałam, że nie mogę przeczytać tego listu. Odłożyłam ją na miejsce i położyłam się na łóżku.
- Ach, Tony... Powinieneś tu być. - powiedziałam sama do siebie.

Kilka dni później 

Minuty i godziny mijały, a my dalej nie mieliśmy informacji od Tony'ego. Czułam się trochę lepiej niż pierwszej nocy kiedy zniknął, ale mimo wszystko dalej zamartwiałam się na śmierć. Było mi bardzo ciężko godzić się z myślą, że on może nie wrócić. Starałam się za każdym razem nie brać takiej opcji pod uwagę, jednak musiałam się liczyć z konsekwencjami jego wyboru. Gdyby tylko dał jakikolwiek znak życia... A tu nic, radar milczy zupełnie tak jak mój telefon. 
Spojrzałam na Rhodey'ego, który wydawał się nazbyt zamyślony. Siedzieliśmy w zbrojowni już od paru godzin. Mogliśmy sobie na to pozwolić ponieważ nadeszły ferie zimowe, całe dwa tygodnie wolnego. Właśnie teraz zdałam sobie sprawę, że Tony za parę dni ma osiemnaste urodziny. Jak ten czas szybko leci... Przecież niedawno dopiero się poznaliśmy. 
Nagle rozbrzmiał dzwonek mojego telefonu. Podniosłam telefon i serce zamarło mi w piersi. To Tony! On żyje, naprawdę mu się udało!
Ręka drżała jednak zdołałam nacisnąć zieloną słuchawkę. Czekałam aż chłopak odezwie się.
- Pep?
Chciałam wykrzyknąć, że odchodziłam od zmysłów ale nic nie usłyszałam. Mój głos odmówił posłuszeństwa, po policzkach spłynęły łzy. Pierwszy raz od kilku dni płakałam ze szczęścia. Mój Tony... żył. I tyle mi wystarczyło do euforii.
- Pepper, jesteś tam? - dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że jest zdenerwowany.
Już chciałam odpowiedzieć jednak telefon wyrwał mi Rhodey, który widząc moją reakcje zrozumiał co się dzieje. Chciałam go obrzucić wściekłym, nienawistnym spojrzeniem za to, że odbiera mi możliwość rozmowy z czarnowłosym. Dobrze wiedział jak bardzo mi na tym zależy, mimo wszystko rozumiałam go. Martwił się tak samo jak ja. Również odczuwał strach.
- Tony?! Gdzie ty się podziewasz, minęły aż cztery dni!
Naprawdę minęło aż tyle czasu? Zdałam sobie sprawę, że mój obłęd nie zniknął ostatecznie tamtej nocy kiedy grzebałam w szafce Tony'ego. Będę musiała się do tego przyznać, bo prawdę mówiąc czuję się okropnie z tym faktem. Oby tylko nie przekreśliło to naszej przyjaźni, za nic w świecie bym sobie tego nie darowała.
Rhodey wyszedł z pomieszczenia a ja rozdziawiłam usta. Nie dość, że oby dwoje olali to, że się martwię to jeszcze w tak spektakularny i chamski sposób! Nawet nie mogłam stąd wyjść ponieważ Rhodey miał mój telefon. Po prostu świetnie.
Usiadłam na fotelu obrotowym i pogrążyłam się w myślach. Moje serce powoli oczekiwało na powrót Tony'ego, a umysł jak zwykle zakazywał skakania z radości na jego widok. Nim się obejrzałam zasnęłam.

Parę godzin później 

Po rozmowie z Rhodey'm, dowiedziałam się, że Tony niebawem ma się tutaj zjawić. Teraz zamiast strachu czułam stres, który był potęgowany tym, że Rhodey milczał. Kiedy pytałam czy z niebieskookim jest w porządku, czy może jest ranny on nie odpowiadał. Zastanawiałam się co to mogło oznaczać.
Nagle usłyszałam znajomy huk i ryk silników. Tony, Iron Man! Podbiegłam do kapsuły gdzie za chwilę miał pojawić się Tony jednak to co zobaczyłam zmiotło mnie z nóg. Tony nie wrócił cały i zdrowy. Był w opłakanym stanie. Zbroja była uszkodzona i pozbawiona niektórych elementów, jednak nie to było najgorsze. Chłopak stracił hełm, a na jego czole widniała zastygła już plama krwi. Oprócz tego nie widziałam żadnych innych poważniejszych obrażeń.
Po wylądowaniu Tony zachwiał się i prawie by upadł gdyby nie Rhodey, który złapał go i pozwolił mu się podeprzeć. Podbiegłam do Tony'ego i spojrzałam z wielką troską na jego czoło.
- Trzeba to przemyć i opatrzyć, oby nie wdało się zakażenie. - powiedziałam szeptem do chłopców.
Czarnowłosy skierował swoje oczy na mnie. Widziałam, że jest wyczerpany, mimo to zdobył się na uśmiech. W jego spojrzeniu widziałam coś czego nie potrafiłam do końca zrozumieć. Dopiero po chwili oprzytomniałam i zdałam sobie sprawę co tak właściwie ujrzałam. Tony patrzył na mnie z wielką ulgą oraz czułością. Poczułam, że chyba nie jestem mu obojętna. W środku skakałam jak małe dziecko a na zewnątrz byłam jak najbardziej opanowana. Mnie samą to dziwiło.
- Nigdy więcej się tak nie narażaj. - powiedziałam, przytulając się do niego a zarazem jego zbroi.
Tony odwzajemnił uścisk. Teraz może być już tylko lepiej.


Siedzieliśmy w zbrojowni. Tony właśnie miał opowiedzieć co stało się na misji. Nic się nie zmienił, dalej był tak samo uparty jak wcześniej bo nie pozwolił mi opatrzyć jego rany. Wściekałam się na niego tylko dlatego, że tak samo bagatelizował inne rzeczy.
- Tony, dość! Muszę opatrzyć ranę. - widząc jego minę dodałam pośpiesznie. - Bez dyskusji.
Chłopak westchnął teatralnie a ja zabrałam się za szukanie gazy, bandaża oraz wody utlenionej. Wszystko znajdowało się w schowku, którego do tej pory jeszcze nie miałam okazji odwiedzić. Oprócz dużej ilości gratów i rupieci, zamiennych części do zbroi znalazłam apteczkę. Wzięłam ją i położyłam na stole. Wyjęłam potrzebne rzeczy i przemyłam Tony'emu ranę. Syknął z bólu, a ja spojrzałam na niego pobłażliwie i pokrzepiająco. Nałożyłam gazę i obwiązałam głowę bandażem. Widząc efekt końcowy zaśmiałam się lekko. Mina niebieskookiego była powalająca: wyglądał jak naburmuszony kot, a wszystko przez to, że jego włosy zabawnie ułożyły się w rogi.
- Co cię tak bawi, Pepper?
W momencie spoważniałam. W głębi uważałam, że Tony wygląda słodko ale przecież mu tego nie powiem.
- Nic, zupełnie nic.
Obejrzałam się dookoła. Rhodey zniknął. No tak, zawsze to robił kiedy rozmawiałam bądź w jakiś sposób zajmowałam się naszym przyjacielem. W duchu przeklinałam go za to, jednak jakaś cząstka mnie wyrażała nieodpartą chęć pobycia z Tony'm sam na sam.
- Powiesz mi co się tam działo?
Widziałam w jego oczach wahanie. Rozważał czego mogę się dowiedzieć a czego nie.
- Nie teraz. Potrzebuję chwili spokoju... tak dawno cię nie widziałem i bałem się, że już nigdy nie zobaczę.
Powiedziawszy to przysunął się bliżej i ucałował w czoło. Byłam zaskoczona i jednocześnie szczęśliwa jeszcze bardziej niż na jego powrót. Przytuliłam go i położyłam głowę na jego torsie. Gładził mnie po włosach a ja spokojnie i miarowo oddychałam.


~*~

Tadam! Po czterech miesiącach przerwy (o ile się nie mylę), wracam z mega krótkim rozdziałem. Stwierdziłam, że teraz kiedy po wakacjach znajdę się w klasie maturalnej, aby pisać rozdziały muszą być krótsze. 
Wybaczcie, pozdrawiam o ile ktoś to jeszcze czyta. 


wtorek, 29 maja 2018

Rozdział 32: Żegnamy się na zawsze?

Było już bardzo późno. Ja dalej siedziałam w zbrojowni, na kanapie, tuż obok Tony'ego. Czułam jakby minęła wieczność... A to dopiero pięć minut. Pięć minut jak Tony nie powiedział ani słowa. Zaczęłam się zastanawiać czy on jeszcze w ogóle tam jest, czy nie odpłynął. Znowu zaczęłam się denerwować, aż w końcu nie wytrzymałam.
- Tony? Ja o wszystkim wiem, po prostu wyduś coś z siebie!
Dalej nic. Cisza. Tony jakby naprawdę zaginął gdzieś w otchłani swojego umysłu. Może to cisza przed burzą?
- Pepper, Mandaryn postawił mi ultimatum. Jeśli mu nie pomogę to zrobi krzywdę tobie i mamie Rhodey'ego. Myślisz, że zaryzykuje wasze życie?
Nie ukrywam, że jednak to co powiedział Tony bardzo mnie wzruszyło. Na tyle, że powstrzymywałam płacz. Właściwie powstrzymywałam łzy od kiedy tylko stanęłam w progu zbrojowni. Bądź twarda, Pepper.
- Tony chcesz to zrobić za cenę własnego życia? - spytałam patrząc na niego z ukrytym podziwem. - Dobrze wiesz, że nie pozwolę ci na to samobójstwo.
Tony westchnął z żalem. Widziałam, że był bardzo rozdarty, jednocześnie pełny obaw. Coś nie dawało mi spokoju kiedy na niego patrzyłam. Wydawał się mimo wszystko pogodzony z losem, tak jakby już wszystko przewidział i ułożył sobie to w głowie. Nie mogłam tej postawy zrozumieć i nawet nie próbowałam. Jestem tutaj aby wybić mu ten pomysł z głowy.
- Tony, jesteś Iron Man'em, a Rhodey War Machine. Ja sama nie jestem do końca bezbronna, widziałeś co się stało ze zbroją Mandaryna. - odparłam ze spokojem.
- Nie pozwolę ci walczyć. Nie ma mowy. - spojrzał na mnie zdenerwowany.
- Dlaczego? Nie możesz wiecznie mnie ochraniać.
- Pepper, przestań. Dobrze wiesz, że będę bo nie pozwolę żeby stała ci się krzywda. I tak wolę ryzykować swoim życiem niż twoim.
Czarnowłosy powiedział to tak zdecydowanym tonem, że czułam się na straconej pozycji. Jednocześnie byłam bardzo zaskoczona jego postawą. Poczułam przez chwilę, że jestem dla niego kimś ważniejszym niż tylko przyjaciółką. Ale po chwili moje przeczucia zostały rozwiane przez zdrowy rozsądek. Przecież Tony jest tylko oddanym przyjacielem, nie kocha cię. Tylko czy gdyby nie kochał to chciałby pocałować? Przecież sam się do tego przyznał Rhodey'emu... Nic już z tego wszystkiego nie byłam w stanie zrozumieć. Coś tutaj wyraźnie nie pasowało a ja wprost nie mogłam się dowiedzieć co. Bardzo mnie to denerwowało ale też intrygowało. Tony był zagadką, nikt nie wiedział o czym myśli ten nietuzinkowy geniusz. Wiedziałam tylko jedno, że będzie bardzo ciężko odgadnąć co mu chodzi po głowie. Przecież to bez sensu, oddałby za mnie życie, pocałował, chciał to zrobić a jeszcze wcześniej nie? Kłamać nie umie a to wszystko brzmi jak akcja w melodramacie. Choćby nie wiem co nie dam mu się udać na żadną szaloną misję.
- Nigdzie nie polecisz. - powiedziałam zdecydowana. - Koniec kropka.
- Nie, Pepper. Nie mogę tego wszystkiego drugi raz przeżywać.
Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem. Czy chodziło mu o to, że prawie umarłam? Jak słowo prawie potrafi zrobić różnicę... Było bardzo blisko, ale Tony się nie poddał. Podziwiam jego upór, ale to nie znaczy, że do końca życia ma bać się o mnie jak o małe dziecko... 
- Straciłem ojca, nie chce stracić ciebie. - mówiąc to przybliżył się do mnie. - Zrozum mnie, Pepper. Wrócę i będzie dobrze ale proszę nie utrudniaj mi tego.
Kiedy patrzył na mnie tymi swoimi cudownymi, nieziemskimi oczami czułam, że mięknę. Zastanawiałam się czy sytuacja sprzed nocy się powtórzy, czy znowu mnie pocałuje. Nie liczyłam na to, w tym momencie jedyne o co prosiłam to to, żeby nie wybuchnąć płaczem. Czułam, że tracę grunt pod nogami, bo nie mogłam go zatrzymać. Tak bardzo chciałam żeby nie porywał się na to szaleństwo a on dalej był uparty przy swoim! Tony, czemu musisz być taki uparty? Czemu nie dasz sobie pomóc? Przecież to jedyna szansa żeby go zatrzymać... Później może być... No właśnie jak może być? Albo lepiej albo gorzej - nic pomiędzy. Czułam, że jeśli pozwolę mu się udać tam samemu to to będzie ostatni raz kiedy go zobaczę. Ale z drugiej strony jeśli mu tego zabronię i stąd wyjdę to i tak nie będę w stanie go powstrzymać. Tony jest czasami jak duże dziecko... Zabronić mu czegoś a zrobi to bez względu na konsekwencje. Czułam, że zaczynam panikować. Łzy cisnęły mi się do oczu a ja już nie umiałam ich powstrzymać chociaż bardzo chciałam być twarda. Ale może to go zatrzyma?
Złapałam go za ramiona, chciałam nim potrząsnąć i dać do zrozumienia, że nigdzie stąd nie pójdzie dopóki ja na to nie zezwolę. Nie mogłam opanować łez, obraz zaczął się robić zamazany. Tony widząc w jakim jestem stanie strasznie spanikował. Przysunął mnie bliżej do siebie i mówił coś, tyle, że ja nie rozumiałam nic. Nie docierało do mnie najmniejsze słowo, gest. Czułam jakbym unosiła się ponad swoim ciałem. Może faktycznie tak było? Wiedziałam, że to przez Ekstremis i zastanawiałam się jakie niespodzianki jeszcze przyniesie. Dopiero chwilę później się zorientowałam, że po prostu tracę świadomość z wyczerpania i zbyt wielu emocji kłębiących się we mnie. Nie mogłam się otrząsnąć, czułam jakby moja dusza opuszczała ciało. Tym razem nie było to uczucie podobne do śmierci. Zaczęłam słyszeć czyjś głos, jednak to nie był głos Tony'ego. Poznałam ten głos - to Cornelia. Starała się mi coś powiedzieć ale nie mogłam usłyszeć o co chodzi. Nagle wszystko wróciło do normy a ja odzyskiwałam wzrok. Światło oślepiało mnie, a ja sama leżałam na kanapie a przy mnie stał bardzo spanikowany Tony. Wzięłam głęboki oddech i starałam się wstać. Niebieskooki nie pozwolił mi na to i kazał leżeć.
- To nic takiego. Nic mi nie jest, po prostu to chyba znowu się dzieje.
- To? To znaczy co?
- Cornelia, próbowała mi coś powiedzieć ale nie zrozumiałam z tego nic. - odparłam wstając i podchodząc do Tony'ego.
Dalej miałam łzy w oczach. Już nie ukrywałam jak bardzo się martwię. Było mi zbyt ciężko żeby udawać twardą.
- Próbuję cię zrozumieć Tony, ale nie mogę ci na to pozwolić.
Tony już zaczął zakładać zbroję. Nie wiedziałam jakim cudem on tak szybko to zrobił, ale po chwili, pomimo moich interwencji Tony był już gotowy do drogi. Próbowałam go zatrzymać, używałam siły, nawet telekinezy - moje próby zdały się na nic. Zaczęłam płakać jeszcze bardziej, już prawie zawodziłam z rozpaczy.
- Pepper, błagam nie utrudniaj mi tego. - widziałam, że jemu też jest bardzo ciężko. - Proszę, zaufaj mi. Gdybym jednak nie wrócił to chciałbym ci coś powiedzieć...
Nie byłam w stanie wytrzymać tego napięcia, zwłaszcza po tych słowach. Przecież on zwyczajnie mówi o sobie jakby już nie żył! Nie mogłam tego słuchać, nie mogłam tego znieść... Czułam, że to naprawdę ostatnia chwila kiedy mogę spojrzeć w jego oczy. To było zbyt trudne.
- Przestań do cholery. Masz wrócić. - starałam się zapanować nad moim ciałem, które trzęsło się z nerwów.
Tony chciał mi coś powiedzieć jednak nie dokończył bo do zbrojowni wszedł Rhodey. Ja odwróciłam się w jego stronę, w nim chciałam szukać pomocy. Tymczasem Tony nim się spostrzegłam poszybował w górę. Po chwili już go nie było a ja czułam w tym wszystkim podstęp. Oni zrobili to specjalnie!
- Rhodey zrobiliście to specjalnie!
- Nie, nie wiedziałem, że on tu jeszcze jest.
Nie odpowiedziałam tylko skierowałam się w stronę wyjścia. Ledwo mogłam iść bo moje ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Rhodey próbował mnie zatrzymać jednak ja mu na to nie pozwoliłam., odepchnęłam go od siebie być może trochę za mocno bo zachwiał się. W tym momencie nie dbałam o niego ani o siebie, martwiłam się o to czy Tony wróci. Byłam zła na cały świat, że pozwoliłam mu tak po prostu odlecieć. Wykorzystał moment mojej nieuwagi i tak po prostu jak gdyby nigdy nic poleciał. Nie mogę sobie tego wybaczyć, że tak po prostu pozwoliłam mu uciec. Ani jemu nie mogłam wybaczyć tego, że tak po prostu się na to porwał!
Błąkałam się gdzieś po mieście. Nie poznawałam żadnej z tych okolic, chyba zabłądziłam jednak to nie było najważniejsze w tym momencie. Rozmyślałam nad tym co się stanie jak już Tony zdobędzie pierścień. Bałam się, że nie wróci jednak nie chciałam nawet brać pod uwagę takiej możliwości. Ale co jeśli faktycznie tak się stanie? Sam Tony tak myśli... Jednak ja się nie mogę poddać. Będę na niego czekać. 
Byłam bardzo przybita i zaczęłam zatracać się w wspomnieniach. Gdybym tylko wiedziała jak mogę pomóc Tony'emu... No właśnie ja nie wiedziałam a bardzo chciałam. Tony co ty najlepszego zrobiłeś? Przecież tak nie może być do cholery!
Sama już nie wiedziałam co robię a przede wszystkim co mam myśleć... Czy Tony jest wobec mnie przyjacielem czy to już coś więcej? Och jak ja bym chciała żeby tu teraz był i powiedział na czym stoimy! Przecież to nieuniknione... Czuje, że ta rozmowa musi nadejść prędzej czy później. Jakie jednak przyniesie skutki? Mam nadzieję, że nasza przyjaźń się nie rozpadnie. Zrobię wszystko, nawet jeśli będę musiała być tylko jego przyjaciółką, jednocześnie skrycie go kochając... Dlaczego to wszystko musi być tak skomplikowane? Nie mogę sobie wyobrazić tego, że ON może nie wrócić. Tony musi wrócić, nawet nie myśl w żaden inny sposób.
Nagle przypomniałam sobie o tym, że Cornelia próbowała się ze mną skontaktować. Czułam, że miała coś ważnego do przekazania. Na pewno chciała mi powiedzieć abym powstrzymała Tony'ego przed wyprawą... A może nawet w ten sposób próbowała mi pomóc a ja z tego nie skorzystałam? Niech to cholera weźmie, jak ja mam teraz z nią porozmawiać? Właściwie po co mam z nią rozmawiać? Czy to nie ona razem z Whitney ściągnęła na nas Mandaryna i od tamtej pory Tony wypruwa sobie żyły aby nas ochronić i cierpi za nas wszystkich podwójnie? Cholera wie co ja mam teraz robić!
Próbowałam się uspokoić jednak moje myśli krążyły tylko wokół tego, że Tony nie wróci. Nie wiem dlaczego ale moje serce tak mi właśnie podpowiadało, a rozsądek kazał się opanować i nie dramatyzować. Jednak jak mogłam nie dramatyzować? Przecież nawet nie wiem dokąd dokładnie poleciał Tony! Zapewne nie wie tego nawet Rhodey, a to oznacza, że sprawa jest naprawdę poważna. Może jednak Tony zostawił jakiś ślad... A gdyby tak poszukać w domu Rhodey'ego? Tak, to dobry pomysł!
Nawet nie wiem ile zajęło mi czasu zajęło mi dotarcie pod dom przyjaciela. Nie wiem też jaką drogą tutaj trafiłam, cały czas błądziłam myślami za Tony'm i tym co się z nim dzieje. Nie miałam również pojęcia czy czarnoskóry znajduje się w domu. Jego mamy na pewno bym nie zastała bo pracuje do późnych godzin w biurze. Rozglądnęłam się z daleka i pomyślałam, że wykorzystam moje zdolności aby sobie pomóc. Stałam się niewidzialna i zaczęłam rozglądać się czy ktoś przypadkiem nie jest w domu. Wyglądało na to, że dom jest pusty, nie świeciło się żadne światło. Teraz pozostało pytanie jak wkraść się do środka. Miałam szczęście, jedno z okien było otwarte. Wślizgnęłam się do środka dalej pozostając niewidzialną. Wszystko wskazywało na to, że w domu nikogo nie ma, jednak dalej wolałam pozostać niezauważoną. Rozejrzałam się jeszcze raz po salonie a później po kuchni i weszłam po schodach na piętro. Pierwszy pokój należał do Rhodey'ego, dlatego przystanęłam na chwilę i zaczęłam nasłuchiwać czy on tam jest czy nie. Po chwili stwierdziłam, że może śpi lub naprawdę nie ma go w domu a jest w zbrojowni. Kolejny pokój należał do Tony'ego. Ostrożnie otworzyłam drzwi i zapaliłam w nim światło. Był to całkiem spory pokój o ciemnoniebieskich ścianach. Po lewej stronie od ściany stało łóżko a nad nim wisiały półki z wieloma książkami i innymi tego typu rzeczami. Od prawej strony łóżka stało biurko zawalone papierami, wszelakiego rodzaju kartkami. Na biurku oprócz tylu dokumentów znajdował się komputer. Od drzwi stała szafa, za pewne na ubrania. Ach, Tony... Chciałabym po otworzeniu tych drzwi zobaczyć ciebie, kiedy leżysz na łóżku zapatrzony w sufit i myślisz... A nad czym to tylko ty jeden wiesz.
Rozpoczęłam przeszukanie od biurka. Znalazłam tylko jakieś notatki nie mające składu i ładu a tym bardziej celu. Obszukałam każdą kartkę i każe zapisane na niej słowo, jednak niczego nie znalazłam. Nic nie przykuło mojej uwagi. Coraz bardziej się denerwowałam... O ile można jeszcze bardziej. Mimo wszystko jakoś panowałam nad swoją niewidzialnością. Teraz postanowiłam od góry do dołu przetrzepać półki i również nic nie znalazłam.
Otworzyłam szufladę w biurku. Moją uwagę zwróciło prostokątne pudełko. Odruchowo po nie sięgnęłam. Zawahałam się czy je otworzyć... Może nie powinnam przeszukiwać jego prywatnych rzeczy? Miałam wyrzuty sumienia, ale jednocześnie chciałam wiedzieć gdzie jest mój przyjaciel. To niedorzeczne co działo się w mojej głowie.
Zdecydowałam się na otworzenie pudełka kiedy nagle usłyszałam trzask drzwi. Prawdopodobnie ktoś z domowników wszedł do domu. Starałam się ponownie skoncentrować tak jak wcześniej aby nie utracić niewidzialności. Zgasiłam światło i wycofałam się z powrotem na korytarz. Nie pomyliłam się - to był Rhodey. Widziałam, że jest zdołowany i przybity, jednak nie chciałam się ujawniać. Myślałam, że pójdzie do swojego pokoju i w nim się zamknie a ja będę mogła się jeszcze trochę rozejrzeć. Ku mojemu zaskoczeniu czarnoskóry wszedł do pokoju Tony'ego. Zdziwiło mnie to na tyle, że postanowiłam obserwować to co będzie robił. Może przez to czegoś się dowiem?
Rhodey otworzył szufladę, którą przed chwilą przeglądałam. Wyjął również to samo pudełko, które trzymałam w ręce. Otworzył je, jednak nie widziałam co w nim jest. Z pudełka wypadła jakaś koperta, którą Rhodey podniósł i obejrzał dokładnie. Westchnął przyglądając się temu co zobaczył. Nie zamykając pudełka położył go na biurku. Dostrzegłam kolie wysadzaną brylantami. Była przepiękna, aż zaparło mi dech w piersi. Kolia była bardzo subtelna, oprócz brylantów miała jeszcze inne kamienie, wydawało mi się, że były to szmaragdy.
Co ten Tony przed nami ukrywa? Teraz jeszcze mam się dowiedzieć, że ktoś mu się podoba i tego kogoś kocha a ja będę patrzeć na to wszystko? Wiem, to egoistyczne i samolubne. Ale prawda jest taka, że dalej byłby moim przyjacielem aż po kres wszystkich dni i nocy tylko... tylko pękałoby mi serce każdego nowego dnia, kiedy widziałabym ich razem. W jednej chwili poczułam się dwa razy gorzej niż wcześniej. To cios prosto w serce, jeśli moje przypuszczenia są trafne. Ciekawiło mnie co jest w tej kopercie. Na bank jest tam list, który ma dostać ta dziewczyna gdyby on... No właśnie gdyby on jednak nie wrócił. Czułam, że zaraz mogę stracić nad sobą kontrolę dlatego zeszłam w dół po schodach i wyszłam na zewnątrz. Przestałam kontrolować wszystko co się ze mną działo. Rozpłakałam się jak małe dziecko. Nawet nie odeszłam na krok od drzwi Rhodey'ego. Usiadłam pod nimi i płakałam. Nie wiem ile ta chwila trwała ale miałam wrażenie, że moje serce umiera. Czułam jak rozdziera się na kawałki, znowu się skleja by po chwili znów rozkleić... Nie mogłam tego powstrzymać. W dodatku zaczęłam tracić świadomość i po chwili przeniosłam się znowu w to miejsce - tajemnicze, spowite mgłą, całe białe. Ja sama byłam w bieli, moje włosy powiewały na wietrze, który nie wiadomo skąd się pojawiał. Zobaczyłam Cornelię, która była ubrana inaczej niż zwykle - już nie miała elementów czerni, teraz była ubrana zupełnie jak ja.
- Nie martw się, on wróci. - powiedziała spokojnym, harmonijnym głosem. - Jedynie jego wybory zaważą na tym jak wróci.
- O-o o czym ty mówisz? - spytałam pełna lęku
- Nie wiem czy wróci z tego cało Pepper. Wybacz mi ale nie mogę mówić wszystkiego... To nie jest tylko zależne ode mnie.
Zrozumiałam to doskonale. Pomaga mi, ale ktoś też tutaj musi być, nie jesteśmy same. Ktoś przecież dał jej to zadanie.
- Rozumiem... Chciałaś mi coś powiedzieć, tak przynajmniej myślałam kiedy rozmawiałam z Tony'm.
- Tak, to prawda. Chciałam żebyś go zatrzymała, ale bardziej reagujesz na Tony'ego niż na mnie, to oczywiste.
Poczułam jak zaczynam się rumienić. Odwróciłam głowę w innym kierunku niż twarz Cornelii. Szkoda tylko, że Tony'ego nie ciągnie do mnie, tak jak mnie do niego. Każdy jego dotyk, spojrzenie przeżywam codziennie na nowo, tak jakby za każdym razem się w nim ponownie zakochiwała i każdego dnia kochała jeszcze bardziej.
- Widzę, co jest między wami. Ale żadne z was nie powie tego głośno.
- Co? Co jest między nami? Tony jest moim przyjacielem, ja jestem jego przyjaciółką... Nic między nami więcej nie było, nie ma i nie będzie.
- Tak myślisz? - spytała patrząc na mnie uporczywie.
Czułam jej palący wzrok na sobie, taki który chce przeszyć kogoś na wylot jeszcze raz i tak w nieskończoność. Aż sama zaczęłam wątpić w to co powiedziałam.
- Tak... tak właśnie myślę. -  w moim głosie było czuć zawahanie.
Cornelia tylko się uśmiechnęła.
- Chciałam cię tylko uspokoić, więcej nie mogę ci powiedzieć.
- Czyli... to znaczy, że wiesz gdzie on jest?
Tym razem to Cornelia odwróciła głowę. Poczułam się bardzo niezręcznie a jednocześnie byłam wściekła. Dlaczego wszystko nie może być takie proste?
- Na ciebie już pora.
Nie zdążyłam nic powiedzieć. Obraz stał się zamazany a ja znowu poczułam się jakbym odchodziła do wieczności. Obudziłam się w jakimś pomieszczeniu o dość oślepiającym światłu. Nim się spostrzegłam nade mną stał Rhodey.
- Gdzie... gdzie jestem? - spytałam słabym głosem.
- W pokoju Tony'ego. Przeniosłem cię tutaj. Wiem jak jest on dla ciebie ważny, dlatego pomyślałem, że poczujesz się lepiej będą tutaj.
Zamilkłam. Czy to aż tak widać, że go kocham? Może nawet ślepy by to mógł zauważyć tylko nie Tony... Co ja plotę, przecież jest dla mnie ważny jako przyjaciel, pewnie to miał na myśli James.
- Dziękuję. - odparłam z westchnięciem.
- Gdybyś czegoś potrzebowała jestem u siebie.
Powiedziawszy to wyszedł i zamknął drzwi a ja położyłam się na łóżku i pogrążyłam w myślach.




~*~

Ja i moja kochana wena wróciły. Do miłego moi drodzy, oby następna notka ukazała się niebawem ;) 

niedziela, 11 lutego 2018

Rozdział 31: Lek na przeżycie

Tony w co ty się wpakowałeś? 
Podążałam za czarnowłosym, który szedł w kierunku zbrojowni. Dziwiłam się, że nie założył zbroi, przecież to było najprostsze co mógł zrobić! Tony wpisał kod do zbrojowni, a ja zaraz za nim weszłam do królestwa blaszaka. Niebieskooki wyglądał na bardzo zdenerwowanego. 
- Mandarynie czego ty chcesz... - zastanawiał się na głos patrząc w telefon. 
Przestraszyłam się. Może Mandaryn specjalnie chce wplątać w coś Tony'ego? Może grozi mu niebezpieczeństwo? 
Tony zaczął majstrować przy komputerze. Widziałam, że szukał Mandaryna, usilnie próbował go namierzyć. Do zbrojowni wszedł szybkim krokiem Rhodey. 
- Jestem, co się dzieje? 
Widocznie Tony zdążył wysłać SMSa, do przyjaciela. Czułam, że zapowiadają się poważne kłopoty. Tylko dlaczego teraz? Co jeszcze musi się zdarzyć? 
- Mandaryn. Napisał mi bardzo dziwną wiadomość. - mówiąc to Tony pokazał wiadomość Jamesowi. 
Byłam bardzo ciekawa treści tej wiadomości. Wyglądało to tak, jakby Tony przeczuwał, że tu jestem. Postanowiłam się nie ujawniać. Może tylko tak dowiem się co się stało? 
- Tony, nie rób tego. To na pewno jest pułapka. - odezwał się przerażony Rhodey. - Właściwie nie wiemy czym są te pierścienie i do czego one naprawdę mogą służyć Mandarynowi. Nawet jeśli, damy radę ochronić Pepper i moją mamę. Tony, po prostu się na to nie zgadzaj. 
- Nie, Rhodey. Już nigdy więcej nie zaryzykuje życia Pepper, sam wolę zginąć niż wiedzieć, że choć mogłem ją uratować to tego nie zrobiłem. 
Miałam wrażenie, że moje serce na chwilę się zatrzymało. Czy Tony oszalał? Nie może się dać pogrzebać, bo Mandaryn mu grozi! Ale... czy Tony naprawdę tak bardzo mnie ceni, że jest wstanie się dla mnie poświęcić? Nigdy w życiu bym nie pomyślała, że znajdę osobę, która będzie mi tak pomocna i oddana. Mimo wszystko, nie mogę dopuścić do tego żeby Tony przystał na propozycje Mandaryna. Właściwie czy to można nazwać propozycją? On mu bezczelnie dyktuje warunki! 
- Tony, co Ty chcesz powiedzieć Pepper? Znikniesz na nie wiadomo ile dni, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo kiedy i po co! Chłopie, ocknij się! Jesteś Iron Man'em, ja War Machine razem ochronimy je! 
Widziałam rozpacz w oczach Rhodey'ego. Przecież Tony był jego najlepszym przyjacielem od dziecka. Jak teraz mógłby się zgodzić na to co postanowił czarnowłosy? 
- Kryj mnie. - odparł Tony po chwili zastanowienia. - Powiedz, że jestem chory, albo, że mam pewne załatwienia, związane z odziedziczeniem firmy... 
- Chyba nie mówisz poważnie! - wrzasnął Rhodey, po czym złapał się na głowę. 
Czułam, że zaraz się rozpłaczę. Łzy napływały mi do oczu, bo czułam, że Tony idzie na pewną śmierć. Mimo, że był Iron Man'em, był silny... Ale implant, jego słabe serce... Przecież on nie ma pojęcia co może go spotkać kiedy pomoże zdobyć Mandarynowi kolejny pierścień. Czułam, że tracę kontrolę nad sobą i zaraz przestanę być niewidzialna. Skup się Pepper! Musisz wytrzymać. 
- Mam dać mu odpowiedź w ciągu dwudziestu czterech godzin. - odparł zrezygnowany Stark. 
- Po prostu tego nie rób. - odparł zdenerwowany Rhodey. - Dam Ci czas do namysłu. 
Powiedziawszy to wyszedł z pomieszczenia a ja zaraz za nim. Zaczęłam biec w stronę domu. Dalej byłam niewidzialna i potrącałam wielu ludzi, którzy wyglądali na bardzo skołowanych. Rozumiałam to, w końcu to nie codzienność, właściwie nie wierzę żeby coś takiego się mogła przytrafić oprócz superbohaterom. 
Nim się spostrzegłam byłam pod moim domem. Mogłam znów stać się widzialna. Nie ukrywam, że byłam strasznie wyczerpana. Weszłam do domu i od razu skierowałam się do pokoju. Nie wiem czy ojciec był w domu czy nie, w tym momencie byłam zbyt załamana żeby się tym przejmować. Padłam na łóżko i patrzyłam w sufit. Nie wiedziałam jak mam zatrzymać Tony'ego ani jak z nim porozmawiać, żeby przemówić mu do rozsądku.


~*~

Nie wiem ile spędziłem już czasu w zbrojowni, ale czułem jakby to były wieki. Myślałem o Pepper, myślałem jak mam jej to wszystko wytłumaczyć... Co mam jej powiedzieć? Że Mandaryn chce abym zdobył dla niego pierścień? Jeśli tego nie zrobię to... Nie, nawet nie chce myśleć o konsekwencjach. Znalazłem się w sytuacji, w której jedno wyjście jest gorsze od drugiego. Jeśli na coś się zdecyduje to wybiorę mniejsze zło. Ale czy tak faktycznie będzie? Może Rhodey ma jednak rację, że razem sobie poradzimy w tej trudnej sytuacji. Nie wiem już co mam myśleć, co robić. Moją głowę ogarnął straszny mętlik i chaos. Miałem wrażenie, że cokolwiek nie zrobię i tak decyzja, którą podejmę będzie zła i zaważy na przyszłości... Mandarynie, czy sam nie jesteś w stanie tego zrobić? Mogę się założyć, że to tylko czysta gra z jego strony. Może chce mnie tylko odciągnąć od Pepper i zaatakować jak ja stracę czujność i będę gdzieś daleko? Jego niedoczekanie, Rhodey będzie chronił Pepper i swoją mamę. Mam nadzieję, że będzie wstanie to zrobić w pojedynkę. Chociaż całkiem sam nie jest bo Pepper ma nadludzkie zdolności. Ale nie, ona nie może się w to mieszać. Nie pozwolę żeby spadł jej włos z głowy. Już nigdy więcej nie dopuszczę do sytuacji, która miała miejsce trzy miesiące temu. Boże, jak ja się o nią bałem. Wariowałem każdego dnia, bez wyjątku. Tak strasznie się martwiłem tym co będzie jeśli mi się nie uda, co będzie jeśli zawiodę wszystkich wkoło a najbardziej siebie i stracę kogoś kogo kocham, naprawdę kocham. Czułem to kiedy spoglądałem na nią, kiedy myślałem o niej, kiedy była przy mnie. Wystarczył jej śmiech, dotyk, spojrzenie a moje serce, które jest chore jakby znalazło lek. Lek na życie. To, że Pepper jest przy mnie, daje mi wsparcie chociaż o tym nie wie jest dla mnie lekiem na moje wadliwe serce. Oczywiście Rhodey też daje mi wsparcie ale to jest zupełnie co innego. Znalazłem osobę, dla której jestem w stanie zrobić naprawdę dużo... A może i nawet wszystko?
Naprawdę nie wiem jak mam jej powiedzieć jaką podjąłem decyzję. Tylko czy powinienem jej to powiedzieć? Przecież Rhodey ma rację, ona w życiu się na to nie zgodzi... Wiem, że jestem dla niej ważny szkoda tylko, że jako przyjaciel... Ale ona pewno się na to nie zgodzi. Czuję to w głębi serca, czuje, że nie pozwoli mi na tą szaloną wyprawę. A ja z jednej i z drugiej strony mam wyjście gorsze i jeszcze gorsze.
Musiałem zebrać się w sobie. To jedyne wyjście jakie teraz widziałem. Decyzję już podjąłem - zdobędę pierścień dla Mandaryna.

~*~

Kilka godzin później

Zasnęłam. Byłam bardzo zmęczona wydarzeniami ostatnich dwóch dni. Przez to co wydarzyło się dzisiaj miałam jeszcze większy mętlik w głowie dlatego tak szybko oddałam się w objęcia snu. 
Kiedy tylko się obudziłam było już ciemno. Spojrzałam na zegarek, było parę minut po północy. Przeciągnęłam się i zeszłam do kuchni. Zastałam tam ojca, który przytulił mnie na przywitanie. Nawet nie zapytał co się ze mną dzieje, jak się czuję. Nic, kompletnie nic. Czułam się czasami jak piąte koło u wozu. Nie traktował mnie ani trochę jak córkę, a ja bardzo chciałam żeby zmienił swoje zachowanie wobec mnie. Ale cóż, mogłam tylko o tym pomarzyć. Wzięłam z lodówki sok pomarańczowy i poszłam na górę do swojego pokoju. Spojrzałam przez okno na niebo i zastanawiałam się jaką decyzję ostatecznie podejmie Tony. Zastanawiałam się co teraz robi i gdzie jest... Przecież musi być jakieś inne wyjście z tej całej sytuacji. Mandaryn nie może zawładnąć naszym życiem od tak, nie możemy mu pozwolić aby nami manipulował. Czy Tony tego nie widzi? Czemu chce się na to porwać przecież to czyste samobójstwo...
Nagle usłyszałam wibracje mojego telefonu. Zastanawiałam się kto może dzwonić. Na ekranie wyświetlił się numer Rhodey'ego. Miałam złe przeczucia.
<Pepper, przyjedź natychmiast do zbrojowni, to pilne.>
<Co się dzieje?> 
<Tony chciałby ci coś powiedzieć.>
Przez chwilę czułam że brakuje mi powietrza. Sparaliżowało mnie, nie wiedziałam co sobie myśleć ani co odpowiedzieć. Czy Tony chce powiedzieć mi jaką podjął decyzję?
<Nie jest aby trochę za późno? Jest prawie pierwsza w nocy...> 
<Pepper, błagam tylko ty jedna możesz go zatrzymać.> 
Rozłączyłam się. Już byłam pewna co za chwilę może się stać jeśli nie zainterweniuje. Tony co ty najlepszego chcesz zrobić! Wiedziałam, że ojciec jeszcze nie śpi dlatego postanowiłam wymknąć się przez okno. Bałam się, że zrobię sobie krzywdę, ale na szczęście nie skoczyłam zbyt wysoka. Nawet nie odczułam żadnego bólu, a to pewnie przez Ekstremis. Zaczęłam biec w stronę zbrojowni, bo wiedziałam, że mam bardzo mało czasu.

~*~

Przed telefonem Rhodey'ego do Pepper

Mandaryn przysłał mi wszelkie instrukcje. Mam wyruszyć już dzisiaj w nocy. Pierścień znajdował się w jednym z aktywnych wulkanów. Dość dziwne miejsce aby ukryć pierścień. Na miejscu aby zdobyć i uaktywnić pierścień musiałem zdać test. Powiedziałem o wszystkim Rhodey'emu aby był w gotowości. Nie możemy ufać Mandarynowi, nie po tym co przeżyliśmy. Jednak mój przyjaciel dalej próbował odwieźć mnie od tego pomysłu. Narzekał i gderał jak to Rhodey - matka opiekunka nas wszystkich. Sam miałem pewne wątpliwości ale nie chciałem tego pokazywać. 
- Tony, powiedz chociaż Pepper co zamierzasz. Jeśli tego nie zrobisz, to ja zrobię to za ciebie. 
- Nie, nie mogę jej powiedzieć, ani ty ani ja. Zrozum tak będzie dla niej lepiej. 
- Co będzie lepiej? Chłopie, mam ją okłamywać? A co jeśli coś będzie nie tak? 
Cały Rhodey. Zawsze musiał przeczuwać najgorsze. Rozumiałem go, ale po co od razu być pesymistą? Ja sam miałem obawy, ale przecież nie mogę sobie pozwolić na chwilę zwątpienia. 
- Zadzwoń do niej i jej powiedz co się dzieje. Przecież ją kochasz Tony, nie rób jej tego. 
Coś mnie tknęło kiedy Rhodey to powiedział. Po części ma rację, wyruszam w wyprawę, z której być może mogę nie wrócić i mam jej nic nie powiedzieć? Nawet nie próbować jej uspokoić i powiedzieć, że wrócę i, że wszystko będzie dobrze? Wiem to brzmi strasznie banalnie, ale czemu chce ją tak zostawić bez żadnego wytłumaczenia? Chyba tylko dlatego żeby się nie martwiła... Poza tym nie pozwoliłaby mi na tą misję. Wiem o tym. 
Zanim się zorientowałem Rhodey zadzwonił do Pepper i ściągnął ją tutaj. Czułem się bardzo zestresowany tą całą sytuacją. Teraz już nie mam wyjścia, muszę jej powiedzieć prawdę... Ona tego nie zniesie, czuję to. Nie będzie chciała pozwolić mi się na to porwać. Najgorsze jest to, że ja naprawdę nie mam wyjścia.
Spojrzałem na zbroję Iron Mana. Przypomniałem sobie moją obietnicę sprzed pół roku. Obiecałem sobie, że jeśli będę musiał być sam do końca życia poprzez moją drugą twarz to tak będzie. Tyle, że teraz kiedy zakochałem się w Pepper wszystko się zmieniło. Jak mogłem dotrzymać danej sobie obietnicy skoro Pepper była dla mnie najważniejsza? Jednocześnie bardzo narażam ją poprzez moją rolę ale jak mógłbym bez niej żyć? Przypomniałem sobie o jeszcze jednej ważniej rzeczy. W święta Bożego Narodzenia, kupiłem prezent Pepper. Mianowicie chodzi o bardzo duży naszyjnik z pięknym błękitnym sercem. Czekał u mnie w pokoju, zapieczętowany w szafce. Tak naprawdę nie miałem okazji aby jej go wręczyć. Teraz gdy mogę nie wrócić to chyba jedyne co mogłoby jej po mnie zostać... Wiem, gadam jakbym szedł na stracenie. Ale nie wiem co mnie czeka w poszukiwaniu pierścienia.
- Rhodey, zrobisz coś dla mnie?
- Co takiego? - spytał z wyraźnym zastanowieniem. - Nie, nie będę kryć cię przed Pepper, to już postanowione.
- Nie o to chodzi. W moim pokoju, w szufladzie jest coś dla niej. Gdybym długo nie wracał po prostu jej o tym powiedz...
- Tony, przestań. Wrócisz i sam jej to dasz.
- Po prostu to zrób jeśli będzie trzeba... - odpowiedziałem. - Mogę na ciebie liczyć?
Rhodey spojrzał na mnie. Zastanawiał się nad moimi wcześniejszymi słowami, wiedziałem o tym.
- Zawsze.
Uśmiechnąłem się i w tym samym momencie ktoś wpisywał kod do zbrojowni. Pepper.

~*~

Wpisywałam w pośpiechu kod do zbrojowni. Właściwie prościej byłoby rozwalić drzwi, ale nie chciałam dawać po sobie poznać, że jestem wściekła. 
Weszłam i zobaczyłam, że chłopaki stoją przy zbroi. Widać było, że na mnie czekali. Tony chciał coś powiedzieć ale ja nawet nie chciałam dopuścić go do głosu. 
- Wiem o wszystkim! - wrzasnęłam na nich a oni od razu jakby się skulili pod dźwiękiem mojego głosu. 
Zapadała cisza. Rhodey spojrzał na Tony'ego, Tony spojrzał na Rhodey'ego. Widziałam, że Stark nie ma pojęcia co powiedzieć. 
- Pep... to nie jest tak jak myślisz.
Oho, zaczyna się. Wymówka za wymówką. Może będzie próbował mnie okłamać?
- Proszę, usiądź i wysłuchaj mnie. 
Przez chwilę wahałam się co zrobić. Jednak trochę spokorniałam i razem z nim usiadłam na kanapie. Rhodey w całym tym zamieszaniu gdzieś się ulotnił i zostawił nas samych. On chyba robi to specjalnie... 
- Dobrze, słucham. 
- Jak się dowiedziałaś? 
- Poszłam za tobą Tony, ty nie umiesz kłamać. - mówiąc to delikatnie mimo wszystko uśmiechnęłam się pod nosem. 
Nie uszło to na uwadze Tony'emu, który wyglądał na dość skołowanego. Czułam, że po tej rozmowie może nie być zbyt przyjemnie.


~*~

Tadam! Muszę potrzymać Was w niepewności! 


środa, 31 stycznia 2018

Rozdział 30: Oczy zdradzą wszystko


Obudziłam się dosyć późno. W nocy długo nie mogłam zasnąć, obracałam się z boku na bok. Była to dla mnie naprawdę ciężka sytuacja. Martwiłam się co będzie między mną a Tony'm. Bałam się, że to co się stało zniszczy naszą przyjaźń. O ile już jej nie zniszczyło... Nie ukrywam, że w nocy też płakałam z nerwów i strachu przed tym co może przynieść przyszłość. Było mi bardzo ciężko pogodzić się z tym co się stało. Oczywiście nie żałowałam tego pocałunku, tylko, że to może odmienić naprawdę wszystko... Poza Tony'm i Rhodey'm nie mam nikogo. Boję się stracić Tony'ego... To zabawne, znamy się niecały rok a ja nie potrafię żyć bez niego. Jest dla mnie bardzo ważny i chciałabym móc być przy nim tyle ile tylko będę mogła. Będę mu dozgonnie wdzięczna za to, że kilka razy uratował mi życie i dał nowe. Teraz to ja mogę go chronić i pomagać w walce. Wiem, że nie będzie chciał mi na to pozwolić, ale trudno jakoś muszę chociaż trochę spłacić dług wdzięczności.
Wzięłam szybki prysznic, zjadłam śniadanie i usiadłam przed telewizorem. Tata jak zwykle był w pracy więc miałam dom cały dla siebie. Przełączałam kanały szukając czegoś wartego uwagi, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Zlękłam się, pomyślałam, że to nie kto inny jak Stark. Wstałam i podeszłam do okna, z którego widać ganek. Myliłam się to był Rhodey. Odetchnęłam z ulgą i wpuściłam przyjaciela do środka.
- Pepper, co się z tobą dzieje? - spytał oburzony. - Wiesz która jest godzina? Jest 15, a Tony wariuje, że nie odbierasz telefonu.
Westchnęłam. Wiedziałam, że Tony dzwonił tysiące razy ale nie miałam odwagi odebrać. Bałam się tego co mogę usłyszeć, bałam się konfrontacji.
- Wiem, Rhodey, że Tony dzwonił. - mówiąc to prawie płakałam. - Nie chce odbierać. Boję się tego co mogę usłyszeć. Proszę powiedz mu, że rozchorowałam się...
- Rozchorowałaś się? Pepper, jest zima, a Ty możesz chodzić w krótkim rękawku! Myślisz, że Tony da się na to nabrać?
Znowu westchnęłam. Oczywiście, że Tony jest zbyt inteligentny żeby się na to nabrać. Chciałam grać na czas... Myślałam, że może w ten sposób jakimś cudem unikniemy rozmowy. Dziwiłam się sama sobie, że aż tak panikuje. Powinniśmy już wczoraj w zbrojowni porozmawiać, powiedzieć sobie, że nic z tego nie będzie... Bo Tony mnie nie kocha. A raczej kocha jak przyjaciółkę. Nikogo więcej.
- Rhodey, błagam. - powiedziałam to z wielkim żalem w głosie.
Rhodey widząc mnie w tym stanie przytulił mnie i pogłaskał po włosach. Tego teraz właśnie potrzebowałam. Ukojenia.
- Rhodey, co ja mam robić?
Przyjaciel milczał. Chyba sam nie wiedział jak powinnam postąpić. Będzie mi ciężko udawać przed Tony'm, że jestem chora. Mógłby tutaj przyjść i wypytywać co się ze mną dzieje. Dlaczego to musi być aż tak trudne? Większość osób powiedziałaby teraz, że się nad sobą użalam i miałaby rację. Wystarczyło wczoraj wyjaśnić sobie wszystko w zbrojowni. Tony powiedziałby, że kocha mnie jak przyjaciółkę i zadziałał pod wpływem chwili i światła księżyca... A ja oczywiście bym przytaknęła jemu, że jest tylko moim przyjacielem i nic więcej aby nie psuć naszej przyjaźni. To chyba jedyna opcja jaką może mi dać Tony... Trudno będę się cieszyć tym, że jest przy mnie.
- Pepper? Wszystko w porządku? - spytał Rhodey.
- Co? Ach, tak. Zamyśliłam się. - odpowiedziałam, siląc się na uśmiech.
- Dobrze, powiem mu, że jesteś chora. Ale jeśli tu przyjdzie, błagam nie wiń mnie. Będę się starał go zatrzymać, ale wiesz, że on jest bardzo uparty.
- Jesteś najlepszy, wiesz Rhodey? - tym razem szeroko się uśmiechnęłam.
Przyjaciel skierował się w stronę drzwi i powiedział:
- Trzymaj się Pepper, zobaczysz jeszcze wszystko się ułoży.
Pożegnałam go i patrzyłam jak odchodzi w stronę swojego domu. Odetchnęłam z ulgą, pomyślałam, że Tony nie przyjdzie jak powiem, że jestem chora. Położyłam się na kanapie i dalej buszowałam po kanałach. Znalazłam jakąś hiszpańską telenowelę, oczywiście o miłości. Szybko ją na jakiś program rozrywkowy. Nie obejrzałam go dużo bo zasnęłam. Widocznie ta sytuacja bardzo mnie wyczerpała i potrzebowałam dużo snu.


~*~

Majstrowałem przy zbroi. Kiedy byłem zdenerwowany, niespokojny, zestresowany. W dodatku nie wiedziałem gdzie się podział Rhodey. Podejrzewałem, że poszedł do Pepper, wypytać się jej czemu nie pojawiła się w zbrojowni. Przez cały ten dzień miałem skrytą nadzieję, że jednak przyjdzie tutaj i to co stało się wczoraj będzie tylko snem. Liczyłem na to, że Pepper będzie mnie kochać, będzie ze mną... Ale pomyliłem się. Może ona nic od mnie nie czuje? Zresztą po tym jak powiedziałem jej, że nie powinienem zepsułem wszystko... Jaki ja byłem głupi. Wystarczyły dwa słowa, szczere, prosto z serca. 
Nim się spostrzegłem do zbrojowni zawitał James. Był jakiś dziwny, wyglądał na bardzo przejętego. Obserwowałem go uważnie, ale on zdawał się mnie nie zauważać. 
- Rhodey? Byłeś u Pepper, prawda? 
Rhodey podskoczył jakby przestraszony. Chyba naprawdę nie zauważył mojej obecności. 
- Powiedziała, że jest chora. - powiedział to z małym przekonaniem. 
Od razu wiedziałem, że coś jest nie tak. Dzwoniłem do niej prawie czterdzieści razy - i zaraz zamierzam wykonać więcej połączeń - a ona na żadne nie odpowiedziała. Tak samo wysłałem jej ponad dwadzieścia smsów. 
- Rhodey, powiedz mi prawdę. 
James spojrzał na mnie i przez chwilę utkwił we mnie spojrzenie. Wyglądał jakby nad czymś się głęboko zastanawiał. 
- Tony, ona... 
Nie zdążył dokończyć ponieważ w zbrojowni rozbrzmiał alarm. Nie mogłem w to uwierzyć to Mandaryn! Powrócił!
- Czy to Mandaryn?! - krzyknął zaskoczony ciemnowłosy.
Kiwnąłem głową i zabrałem się za ubiór pancerza. 
- Zostań, obserwuj sytuacje. Wkrocz wtedy kiedy będzie trzeba. 
Widziałem, że Rhodey nie chce się na to zgodzić, jednak w ostateczności przystał na moją propozycje. Wyleciałem przez otwór w dachu i skierowałem się w stronę centrum miasta. Nie myliłem się, przede mną znajdował się nie kto inny jak Mandaryn. Wyraźnie na mnie czekał, tak jakby wcale nie chciał walczyć. 
- Czego chcesz? Po co znów wróciłeś? - zapytałem bez owijania w bawełnę. 
- Witaj, Iron Man'ie. Jak Pepper? Widziałem, że ma się wspaniale! - mówiąc to śmiał się szyderczo. 
Ledwo się powstrzymywałem żeby mu nie przywalić. To on prawie zabił Pepper, a teraz jeszcze śmie z niej drwić! 
- Przybyłem tu powiedzieć Ci, że Pepper nie jest niezniszczalna. Teraz kiedy już wiem, że jest twoim słabym punktem zrobię wszystko aby ją zniszczyć a wtedy zniszczę i ciebie. 
Już byłem gotowy zadać mu cios, ale on rozpłynął się w powietrzu. Byłem tak zdenerwowany i jednocześnie przestraszony, bałem się o Pepper. Co jeśli on teraz jest własnie u niej? Przekierowałem całą moc do silników i ruszyłem do domu rudowłosej. Niecałe dwie minuty później byłem pod jej domem. Spakowałem zbroję w plecak i zapukałem do drzwi. Nikt nie otwierał, przez co jeszcze bardziej zacząłem panikować. Spojrzałem przez okno i widziałem, że Pepper leży na kanapie. Widziałem, że coś jej się śni bo wyglądała jakby mówiła przez sen, była bardzo niespokojna. Postanowiłem wejść do domu, jeśli drzwi byłyby tylko otwarte. O dziwo były otwarte. Podszedłem do niej i spojrzałem na jej twarz. Była bardzo blada i wyraźnie wyczerpana. Obawiałem się, że Mandaryn maczał w tym palce. Delikatnie złapałem ją za ramie a ona natychmiast się obudziła. Wyglądała na przerażoną. 
- T-tony? Co ty...? Co się dzieje? 
Mówiła jakby nie zdawała sobie sprawy z tego gdzie jest. Wstała i poprawiła nerwowo, swoje długie, piękne włosy. Wpatrywałem się w nią jak w obrazek podczas gdy ona wyraźnie się czymś martwiła. Domyślałem się, że bała się konfrontacji po wczorajszym zdarzeniu. 
- Pepper? Wszystko w porządku?
- Nie... To znaczy... Tak! - wydawała się bardzo rozkojarzona. - Przestraszyłeś mnie, śnił mi się jakiś koszmar... 
- Przyleciałem tutaj bo przed chwilą rozmawiałem z Mandarynem. 
Natychmiast odwróciła głowę w moją stronę. Widziałem, że jest tym bardzo zaskoczona, jednak jej spojrzenie z drugiej strony wyglądało jakby się tego spodziewała. Czasami nie mogłem zgadnąć co chodzi po głowie tej wspaniałej dziewczynie.
- Nic ci nie jest? - podeszła i spojrzała na mnie swoimi pełnymi blasku brązowymi oczami. Widziałem w nich troskę ale też wielkie zmartwienie.
Wydawało mi się, jej spojrzenie chciało mi coś powiedzieć. Coś czego nie mogłem odczytać, tak jak wtedy kiedy spadała z wieżowca. Tak, to dokładnie to samo spojrzenie co kiedyś. Żałowałem tylko, że nie mogę go odczytać. Chciałbym żeby to spojrzenie było oznaką miłości, chciałbym żeby Pepper mnie kochała. Ale w życiu nie zawsze dostaniemy tego czego chcemy, pragniemy. Chyba będę musiał z tym żyć.
- Tony? - spytała jeszcze raz Pepper.
- Zamyśliłem się. - jeszcze raz spojrzałem jej głęboko w oczy.
Wiedziałem, że to co stało się wczoraj może się znowu powtórzyć. Chciałem tego, ale z drugiej strony bałem się, że stracę ją na zawsze. Zanim zdążyłem wykonać ruch, Pepper się ode mnie odsunęła. Chyba przewidziała co może się stać, w końcu wczoraj sytuacja wyglądała podobnie.
- Nic mi nie jest, Mandaryn jest niebezpieczny. Uważaj na siebie. - spojrzałem na nią wzdychając ciężko.
- Co on ci powiedział Tony? - spojrzała jakby chciała przeszyć mnie na wylot, a może już to zrobiła?
- Pep... Po prostu na siebie uważaj.
- Będę. Ale powinieneś już iść, jestem chora i nie czuje się najlepiej.
Wiedziałem, że czuje się niezręcznie w mojej obecności. Nie wyglądała na chorą, jedyne co to na przemęczoną. Czułem, że nie jest gotowa żeby ze mną normalnie rozmawiać. Ja sam czułem się odrobinę niezręcznie, jednak nie mogłem pozwolić żeby jej się coś stało. Mam wrażenie, że tracę grunt pod nogami, a Mandaryn zaczyna przejmować kontrolę. Nie mogłem do tego dopuścić, nie chciałem ponownie stracić Pepper. Krzywda może spotkać też Rhodey'ego, który tak samo jest narażony na gniew Mandaryna. Westchnąłem i spojrzałem jeszcze raz na Pepper. Krzątała się po kuchni, chyba chciała zaparzyć herbatę. Czyżby zmieniła zdanie? Wstałem i skierowałem się w jej stronę. Jej rude, długie włosy delikatnie otulały jej ramiona oraz plecy. Wydawało mi się, że stawały się coraz bardziej dłuższe.
- Tony, co ci powiedział Mandaryn?
To właśnie cała Pepper - uparta. Wiedziałem, że nie odpuści mi tego i za wszelką cenę będzie chciała dowiedzieć się co ten gnojek mi powiedział. Dlatego czym prędzej jej to powiem tym szybciej będę spokojny.
- Powiedział, że jesteś jego celem Pepper.
Nie do końca tak właśnie powiedział Mandaryn, ale nie mogłem jej powiedzieć, że jest moim słabym punktem. Tak bardzo nie chciałem się do tego przyznać nawet przed samym sobą. Mogłem zrobić dla niej wszystko. Oddałem jej krew a mój implant mógłby tego nie wytrzymać - ona o tym nie wie i lepiej żeby tak było. Zamartwiałaby się tym i obwiniała. A ja nie chciałem aby była nieszczęśliwa, chciałem ją uszczęśliwiać na każdym kroku. Tylko czy wczoraj aby nie zepsułem jej szczęścia? Może wszystko powinno zostać tak jak było, może nie powinienem naprawdę tego robić... Mimo, że nie żałuje to mam wyrzuty sumienia.
- Gra na twoich nerwach Tony, nie ulegaj jego manipulacją. Po prostu na siebie uważaj. - mówiąc to postawiła na stole dwie herbaty.
Ucieszyłem się, że nie jest już taka oziębła jak wcześniej. Usiadłem przy stole tak samo jak rudowłosa. Przez chwilę panowała cisza. Widziałem po niej, że jest skołowana i nie wie co powiedzieć. Bałem się, że zaraz powie coś co zaboli nas oboje na tyle, że nie będziemy w stanie na siebie patrzeć. Nasze spojrzenia po raz kolejny się spotkały. Jej oczy, tak hipnotyzujące zdawały się mówić coś ważnego, zupełnie tak jak wcześniej. Jakby chciały powiedzieć, że wszystko musi być dobrze i już zawsze będzie. Wpatrywałem się w nie głęboko, próbując zapamiętać każdy szczegół. Nie ma oczu na całym świecie, które byłby tak niezwykłe jak oczy Pep. Brązowe, z zielonymi obwódkami. Ta właściwość zapewne pochodzi od Ekstremis. Widziałem, że rudowłosa również mi się przypatruje. Tak samo jak ja była wpatrzona w oczy. Byłem pewien, że nad czymś intensywnie rozmyśla - bez namysłu przygryzała wargę. Pepper jakby na chwilę zastygła i przestała się skupiać na wszystkim oprócz mnie. To samo działo się ze mną. Nie wiem jak długo trwała ta chwila, ale zdążyłem zapamiętać każdy najmniejszy skrawek jej twarzy. Ja, Tony Stark, byłem naprawdę po uszy zakochany. Szkoda, że bez wzajemności.


~*~

Nie ma innych oczu, które mogłyby mnie przejrzeć na wylot tak jak oczy Tony'ego. Widziałam, że patrzy na mnie jak zahipnotyzowany, a ja nie mogłam oderwać od niego wzroku. Dlaczego zakochałam się w kimś takim jak Tony? Jest bardzo przystojny, jestem pewna, że większość dziewczyn z naszej szkoły o nim marzy. Jednak poza wyglądem Tony jest wspaniałym, oddanym przyjacielem. Wiem, że bez niego moje życie byłoby szare, smutne i puste. Pomimo moich kłopotów ze zdrowiem, jestem szczęśliwa, że go poznałam i nie oddałabym tamtego momentu za nic. Po prostu go kocham i żałuje tylko jednego - że nigdy on nie będzie w stanie pokochać mnie tak jak ja jego. Czułam jak do moich oczu powoli napływają łzy, dlatego szybko wstałam i podeszłam do okna. Westchnęłam głęboko i ciężko na myśl o tym, że można kochać, ale nie być kochanym. Obróciłam głowę w stronę przyjaciela, który wydawał się jeszcze bardziej zapatrzony we mnie niż zwykle. Czułam się bardzo niezręcznie i miałam ochotę po prostu zniknąć. Było to oczywiście możliwe, ale co pomyślałby sobie Tony... 
- Czemu nie odbierałaś moich telefonów? Martwiłem się. - powiedział poważnym głosem. - Nie rób tak więcej, przecież wiesz, że Mandaryn może w każdej chwili zaatakować. 
- Przepraszam, długo spałam. 
Znowu nastąpiła niezręczna cisza. Dalej stałam przy oknie rozmyślając nad tym wszystkim co się zdarzyło. Oj, Tony dlaczego to nam się to przytrafiło? Czemu to wszystko nie może być tysiąc razy łatwiejsze? Czy nasze życie już zawsze takie będzie? 
- Pójdę już. - powiedział niespodziewanie, zerkając na telefon. 
- Stało się coś? - spytałam podejrzliwie. 
- Nie, nie. - odpowiedział zbyt szybko. 
Tony nie umiał kłamać, choćby nie wiem jak się starał jest okropnym kłamcą. Wiedziałam, że coś na pewno musiało się stać, a jeśli on nie chce mi powiedzieć to sama się tego dowiem. 
Tony skierował się w stronę drzwi a ja tuż za nim. Otworzył je i już miał wychodzić kiedy nagle, znienacka mnie przytulił. Odwzajemniłam uścisk. Jego ciało było tak ciepłe i przyjemne, że mogłabym spędzić wieczność w jego ramionach. Po tym uścisku, Tony wyszedł. Odczekałam chwilę aż Tony się oddali. Stałam się niewidzialna i wyszłam z domu. Zobaczymy co nasz geniusz przede mną zataił. 



~*~

Kolejny POWRÓT. Wiem, miałam pisać regularnie, ale moja szkoła mnie wykańcza już dłuższą chwilę. Rozdział napisany w prawie dwa wieczory. Naszła mnie wielka wena i oto 30 rozdział na moim blogu!

czwartek, 24 sierpnia 2017

Rozdział 29: Nic nie zdarza się dwa razy


Jej usta, jej wzrok, spojrzenie... Czegoś nie potrafiłem zrozumieć. Gdy oderwała swoje usta od moich, nie mogłem na nią spojrzeć bo ona tego nie zrobiła. Może się pomyliłem? Może ona tego wcale nie chciała? Może nic do mnie nie czuje a tylko ja sobie coś ubzdurałem? Za dużo pytań a odpowiedzi brak. Choćbym chciał ją dogonić i powiedzieć, że kocham ją całym sercem i tylko ona jest dla mnie ważna, tylko ona się liczy, tylko z nią będę szczęśliwy - to nie mogę tego zrobić, bo wiem, że ona nic do mnie nie czuje. Dała się ponieść chwili. Wokół taka piękna sceneria, księżyc w blasku i jej cudowna, twarz. Twarz, którą zapamiętam do końca życia, te cudowne piegi, które zimą delikatnie znikają i przygasają przez co jest bardziej słodka niż była. Te rude włosy, które teraz skąpane w zimowym wietrze, powiewają we wszystkie strony, tak długie jak jeszcze nigdy nie były. I te najcudowniejsze, najpiękniejsze oczy, zielone jak najprawdziwszy szmaragd w letnim, południowym słońcu. To wszystko w niej, zadziałało na mnie jak magnes, nie mogłem się powstrzymać aby nie zatopić się w jej pełnych, różowych jak truskawka ustach. Rozpaliły mnie do czerwoności, obudziły na nowo to co czułem od dawna. Miłość. Tak, kocham ją i nie mogę przestać. Najgorsza jest myśl, że ona nie odwzajemnia moich uczuć, a przez to mogę stracić przyjaciółkę. Dla niej to było coś czego się nie spodziewała i nawet nie myślała, że kiedyś do tego dojdzie. Jeśli nie mogę liczyć na miłość, chcę chociaż móc się z nią przyjaźnić. Jest dla mnie bardzo ważna i nie pozwolę żeby odeszła. Nie, nie mogę jej pozwolić odejść. Jednak teraz najlepszym rozwiązaniem będzie pobycie w samotności. Niech nasze serca się uspokoją, bo moje łomocze i nie może przestać. Czułem się cudownie, tak jakbym moje prawdziwe serce odżyło na nowo. A z drugiej strony mam wrażenie, że rozpadło się już na zawsze.
Ta noc zmieni wszystko w naszym życiu. I będziemy sobie musieli z tym poradzić, moja słodka, mała Pep.



~*~


Błąkałam się po mieście. Było gdzieś grubo po dziesiątej ale nie przeszkadzało mi to. Nie przeszkadzało mi również zimno panujące wkoło. Chciałam się komuś wyżalić, ale komu? Tak naprawdę krążyłam niedaleko zbrojowni, miałam nadzieję, że Tony'ego tam nie ma a Rhodey będzie w stanie mi pomóc.
Zdecydowałam. Idę tam, potrzebuję wiedzieć, czy Tony mnie kocha, czy jest jakaś nadzieja.
Dotarłam do zbrojowni, otworzyłam drzwi kodem i zastałam tam tylko Rhodey'ego. Kiedy zobaczył mnie taką zapłakaną podszedł do mnie.
- Pepper! Co się stało? Gdzie Tony?!
Wzięłam głęboki wdech, bo zaczęłam się trząść z nerwów.
- Nie mam zbyt dużo czasu.
- Co to znaczy? - Rhodey zaczął coraz bardziej panikować.
- Tony mnie pocałował.
Zapadła cisza. Rhodey zmieszał się i nie wiedział co powiedzieć. Patrzył na mnie przenikliwie, jakby chciał zajrzeć w głąb mojej duszy i zobaczyć to wydarzenie na własne oczy.
- Jak to? To czemu tutaj jesteś?
- Jestem tutaj bo spanikowałam, uciekłam po tym jak powiedział, że nie powinien tego robić... Rhodey, ja nie wiem co mam myśleć.
- Pepper, nie wiem jak mam Ci pomóc, Tony mało mówił mi przez ostatni czas. Jedyne co widziałem to to jak tworzył Ekstremis oraz jaki przejęty i zamknięty w sobie siedział przy twoim łóżku. Nie było dnia żeby tego nie przeżywał, nie płakał, nie rozpaczał. Udawał, że jest twardy ale ja dobrze wiedziałem, że bardzo go boli strata ciebie. I to nie jak na zwykłego przyjaciela.
Coś mnie tknęło. Co Rhodey miał na myśli? Czy on coś sugerował? Nie zdążyłam zapytać, bo drzwi od zbrojowni zaczęły się otwierać.
 - Nie było mnie tutaj. - szepnęłam i stałam się niewidzialna.
Rhodey przez chwilę stał rozkojarzony ale otrząsnął się i usiadł na kanapie. Ja w tym czasie stałam w kącie zbrojowni i obserwowałam wszystko.
- Gdzie byłeś? Gdzie Pepper? - spytał James jak gdyby nigdy nic.
Ucieszyło mnie to, że postanowił dochować tajemnicy.
- Pepper wróciła do domu. Trafiła na Mandaryna, próbował ją zaatakować ale wypaliła mu dziury w zbroi.
- To czemu jesteś taki przybity?
- Pocałowałem ją a później odwaliłem totalną głupotę... Powiedziałem, że nie powinienem. A przecież tego chciałem...
Słysząc to prawie zemdlałam. I przez przypadek z emocji znów stałam się widzialna dla ludzi. Tony'emu to nie umknęło. Od razu mnie zauważył.
- Pepper? Nie miałaś być w domu?
Nim odpowiedziałam, poczułam, że słabnę i opadam na podłogę. Obraz był rozmazany, widziałam nad sobą tylko sylwetkę Tony'ego, który coś do mnie mówił. Jednak nie docierało to do mnie, oczy zrobiły się ciężkie a ja odpłynęłam.



~*~


Odpłynęłam, bardzo odpłynęłam. Byłam w zupełnie innym miejscu niż zbrojownia. Poznałam od razu to miejsce, ogarnął mnie ogromny lęk. Zobaczyłam ją.
- Miałaś już odejść raz na zawsze! - krzyknęłam w stronę mojej dawnej przyjaciółki a zarazem wroga.
Tak, nie mylę się to była Cornelia. Stała w białej, jedwabnej, długiej sukni. Wyglądała na zmartwioną i przygnębioną, jakby coś nieustannie ją trapiło. 
- Jesteś w niebezpieczeństwie Pepper, tak jak Tony i Rhodey. Musicie uważać, jeszcze bardziej niż kiedykolwiek. Mandaryn jest wśród was, nie dajcie się zwieść. 
- Co to znaczy, że jest wśród nas? - spytałam bo było to bardzo niepokojące.
- W waszym otoczeniu, szkoła, znajomi, przyjaciele. Nikomu nie możecie ufać oprócz was samych. 
- Dlaczego nam pomagasz? Przecież sama nas w te kłopoty wpakowałaś! 
Nic z tego nie rozumiałam. Jaki był sens najpierw próbować nas zabić a później udawać dobrą i dawać rady? To się w ogóle nie trzymało żadnych reguł, zero w tym logiki. 
- Wiem, że źle zrobiłam, bardzo źle. Nie mogę cofnąć czasu, mogę jedynie was nakierować. 
- A co jeśli my nie chcemy twojej pomocy? - warknęłam. 
Zmieszała się bardzo i spuściła wzrok. Powinno mi być jej szkoda, bo była moją przyjaciółką ale co to za przyjaciel, który cię wykorzysta, zdradzi i porzuci? 
- Wybacz, Pepper. To co się wtedy tam stało jest bardziej skomplikowane niż ci się wydaje. Nie miałam wyboru. 
- Nie miałaś wyboru?! - wrzasnęłam. - Zawsze jest jakiś wybór! Zrobiłaś to bo chciałaś.
- Nie, Mandaryn zagroził, że zabije moją rodzinę. Wybacz mi, Pepper ale nie wiedziałam kogo mam ratować. Wiedziałam, że Tony to Iron Man a Rhodey mu pomaga. Wiedziałam, że dacie radę... Ale nie sądziłam, że prawie umrzesz. 
- Nie sądziłaś tak? Szkoda, że tak późno to przemyślałaś, dałoby się jeszcze wszystko uratować w trakcie. 
Zrobiło mi się jej żal. Nie była taka zła jak mi się naprawdę wydawało. Nie wiedziała co zrobić, musiała wybrać między złem a większym złem. Szkoda tylko, że nic już nie da się zrobić... Jest martwa, a ja rozmawiam z jej duchem.
- Teraz już wiesz, że nie zawsze jest tak jakbyśmy chcieli, prawda Pepper?
Spojrzała na mnie tajemniczo. Zrozumiałam co chciała mi przekazać. Wie o naszym pocałunku. Wie, że Tony mnie pocałował. Tylko dlaczego ona to robi? Przecież nie musi mnie strzec, nie musi zachowywać się jak mój Anioł Stróż. 
- Dlaczego to robisz? Przecież nie musisz się zachowywać jak mój strażnik.
- Chce żebyście przeżyli. Nawet nie wiesz jak ciężko było mi się rozstać z Rhodey'm kiedy musiałam tak postąpić. 
Widziałam ten smutek w jej oczach. Teraz już wiem, że musiało jej być bardzo ciężko. Nie mogłam się z tym pogodzić, że tak nas zraniła i przeszła na stronę wroga ale z drugiej strony... zaczynałam ją rozumieć. Rodzina znaczy wiele, tak samo dla mnie. Pewnie też nie wahałabym się tak postąpić. A z Rhodey'm myślałam, że będą tworzyć dobrą parę. Jednak nie było im to dane. 
- Powiedziałaś mu co czujesz? 
- Tak, ale to teraz już niczego nie zmieni. - odpowiedziała wymijająco. - Pepper, nie popełnij tego błędu co ja. Nie mów o swoich uczuciach kiedy będzie już za późno.
Zaskoczyła mnie i przeraziła mnie tym. Skąd ona tak dużo wie? Przecież nie ma jej obok mnie, jedynie teraz możemy porozmawiać. Jestem bardzo skołowana a jednocześnie ciekawa tego co jeszcze może mi powiedzieć.
- Co masz na myśli? - zanim usłyszałam odpowiedź, postanowiłam, że powiem jej o mojej wizji. - Kiedy dotknęłam zbroi Tony'ego zobaczyłam jak walczy z Mandarynem. On próbował mu wyrwać rozrusznik, na końcu słyszałam same krzyki i tak jakby trzęsienie ziemi. 
- Nie możesz tego lekceważyć, nie w takiej sytuacji. Uważaj na niego, jedna zła decyzja i wszyscy możecie cierpieć.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć Cornelia dodała.
- Na mnie już pora. Wracaj, bo Tony odchodzi od zmysłów.
Wzięłam głęboki oddech. Po tym co usłyszałam nie jestem pewna czy chce wracać. Boję się co może wyniknąć z tej całej sytuacji jaka nam się przydarzyła. 
- Zobaczymy się jeszcze? - spytałam.
- I to nie raz. - uśmiechnęła się lekko.
Obraz zaczął się zamazywać, a ja znów miałam czarno przed oczami. Tym razem jednak zaczęłam je powoli otwierać, bo bardzo raziło mnie światło. Widziałam nad sobą głowę Tony'ego i Rhodey'ego. Oby dwoje wyglądali na zmartwionych. 
- Pep, słyszysz mnie? - spytał niebieskooki.
Pep. Uwielbiałam kiedy tak do mnie mówił, sprawiało mi to wielką radość. Dodatkowo jego oczy wprawiały mnie w zachwyt i osłupienie. Zwłaszcza teraz, kiedy wiedziałam jak smakują jego usta. 
- Tak, nic mi nie jest. 
Po tych słowach zwyczajnie wstałam a Tony wydawał się jeszcze bardziej zaniepokojony niż przedtem. 
- To nie było przypadkowe omdlenie. - powiedziałam na co oni rozdziawili buzie.
- Zrobiłaś to specjalnie? To też Ekstremis? - spytał oszołomiony Rhodey.
- Nie. - zaśmiałam się. - Cornelia, to ona. Powiedziała, że musimy uważać, każdy nasz jeden błąd może kosztować nas życiem.
- I ona nam to mówi?! - powiedział podirytowany Tony. - Przecież ona prawie Ciebie zabiła!
- Tony, nic nie jest tak jasne jak ci się wydaje. Nie miała wyjścia, Mandaryn groził, że zabije jej rodzinę. Musiała wybierać między złem a jeszcze większym złem.
Po tym co powiedziałam Tony trochę spokorniał. Usiadł na kanapie i patrzył na mnie bardzo intensywnym, więc przeszywającym wzrokiem. Było mi głupio po tym co usłyszałam. Ciekawa jestem czy zastanawia się nad tym tak samo jak ja. Zamiast telekinezy chyba wolałabym czytać w myślach. Chociaż to bardzo ryzykowne.
- Wybaczcie, ale teraz wrócę już do domu. Jest późno a ja jestem zmęczona, dużo się dzisiaj wydarzyło. - mówiąc to czułam, że zaczynam tracić grunt pod nogami.
Co jeśli Tony teraz będzie chciał coś powiedzieć, zrobić? A ja nie będę wiedziała jak na to zareagować? Byłam pewna, że wszystko się totalnie skomplikuje a nasza przyjaźń zostanie wystawiona na ciężką próbę... Chociaż czy tą relację można nazwać przyjaźnią? Wątpię, zaczęło sie coś nowego, innego. Tylko oby dwoje jeszcze nie wiemy w jakim kierunku zmierzamy i czego chcemy.
O dziwo Tony nic nie odpowiedział. Spuścił głowę i tak pozostał dopóki nie wyszłam ze zbrojowni. Może miał nadzieję, że powiem coś odnośnie tego co usłyszałam? Myślę, że miał nadzieję, że jednak coś zrobię. A co jeśli jednak nie o to mu chodziło? Znaleźliśmy się w bardzo trudnej i skomplikowanej sytuacji. Czas pokaże jak to wszystko będzie wyglądać. Martwi mnie to co powiedział Rhodey. Wydaje mu się, że ze strony Tony'ego to nie tylko przyjaźń. To coś więcej. Według mnie to bardzo głęboka i oddana przyjaźń. Wymagała ona dużo poświęcenia i zaufania. Może Tony się pogubił sam nie wiedział co zrobić i stąd ten pocałunek? Niczego już nie jestem pewna. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić tego co będzie dalej. Boję się o to, że nie przetrwamy tej próby czasu.



~*~


Między nami panowała cisza. Była to niezręczna cisza, taka której nie lubię. Wiedziałem, że Pepper tutaj po coś była. Tylko po co? Na to może mi odpowiedzieć tylko Rhodey, ale znając rudą powiedziała mu żeby mi nic nie mówił bo inaczej go udusi. A, że Rhodey zawsze dochowuje tajemnic - i za to go bardzo cenie - nie będzie łatwo się dowiedzieć co ruda od niego chciała. Ale zawsze warto spróbować.
- Rhodey, czemu Pepper tutaj była?
- Dobrze wiesz, że nic się ode mnie nie dowiesz.
Moje przypuszczenia były trafne. Nie ma co, choćbym bardzo nalegał Rhodey nie piśnie ani słówka. To prawdziwy materiał na przyjaciela.
- Spodziewałem się takiej odpowiedzi. Możesz mi tylko powiedzieć czy chodziło o mnie?
Rhodey przez chwilę się zastanowił czy może mi odpowiedzieć. Jednak po chwili kiwnął głową na tak. Mogłem się tylko domyślać o co Pep go zapytała.
- Co tam się stało? Czemu jej powiedziałeś, że nie powinieneś skoro tego chciałeś?
Zamyśliłem się. Dlaczego ja jej to powiedziałem? Przecież chciałem tego jak cholera! Tak bardzo pragnę jej całej. Jej dotyku, ust, pięknych, zielonych oczu, cudnych rudych włosów tak bardzo lśniących w słońcu. Co ja najlepszego zrobiłem? Gdybym jej powiedział, że ją kocham może wszystko potoczyłoby się inaczej. Nie czułem żeby nie chciała mnie pocałować. Odwzajemniła ten pocałunek z pasją. Dopiero po chwili oderwała się ode mnie i spuściła wzrok. Może jednak tego nie chciała? Sam już nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Jeszcze sytuacja w zbrojowni. Słyszała to co powiedziałem a mimo to nie zrobiła nic. Nie powiedziała najmniejszego słowa, nie okazała żadnych uczuć wobec mnie. Już nic nie rozumiem, pogubiłem się w tym wszystkim bardzo. Czemu to jest takie trudne? Los postawił przede mną tak cudowną i niespotykaną osobę a ja nie potrafię jej przy sobie zatrzymać, dać tego co najlepsze. Nie chce zobaczyć jak mnie opuszcza bo nie dałem jej tego czego pragnie. Pepper jest bardzo skomplikowana co bardzo mnie w niej pociąga. Jednak nie jestem pewien co ona czuje do mnie. Przyjaźń czy miłość? Może oprócz przyjaźni wielką wdzięczność za ratunek, która być może skłoniła ją do oddania pocałunku?
Nie dowiem się tego dopóki z nią nie porozmawiam. Na razie jest to niemożliwe, ale oboje dobrze wiemy, że kiedyś ta niezręczna rozmowa nastąpi. A wtedy każde z nas będzie musiało wiedzieć czego chce.
Pozostaje jeszcze jedna wątpliwość. Czy mogę ją podwójnie narażać? Jestem Iron Man'em i kiedyś obiecałem sobie, że jeśli będzie trzeba to całe życie będę sam aby nikogo nie obarczać taką odpowiedzialnością i sekretem. Jednak Pepper jest inna, czułem to tego pierwszego dnia kiedy ją zobaczyłem. Czułem, że ten dzień zmieni całe moje życie. To prawda, moje życie pomimo wszelkich przeszkód, wrogów, walk nabrało odrobinę szczęścia właśnie dzięki niej. Ale czy mogę ją tak narażać? Nie mogę sobie wybaczyć tamtej chwili kiedy pozwoliłem spać jej z tego dachu. Do tej pory mam koszmary, widzę jej spojrzenie. Widzę w nim coś czego do tej pory nie potrafię odczytać. Ale mimo to chciałbym żeby jeszcze raz na mnie spojrzała. Oprócz niewyobrażalnego strachu było tam coś jeszcze. Tak jakby chciała mi coś powiedzieć. Coś co mogłoby zmienić nasze życie.



~*~


Dotarłam do domu. Oparłam się plecami o drzwi mojego pokoju. Ojca jak zwykle nie było, nawet nie zauważyłby, że tak długo mnie nie było. Czemu to wszystko musiało się tak skomplikować? 
Najpierw mnie całuje. Niby jest wszystko dobrze ale kiedy odrywam się od niego on nagle zmienia zdanie. Później w zbrojowni wychodzi całkiem co innego. Nie rozumiem już nic. Sam sobie przeczy, przez co nie pozwala siebie zrozumieć. Coś czuje, że teraz może być niezręcznie, wręcz bardzo niezręcznie. Oby tylko moje obawy nie były trafne. Jeszcze w dodatku ta dziwna wizja. Cornelia ma rację, że nie jesteśmy bezpieczni a moja wizja wcale nie jest bezpodstawna. Po pierwsze Tony lubi pakować się w kłopoty i zbagatelizuje to co mu powiedziałam. Po drugie po Ekstremis całkowicie się odmieniłam jeśli chodzi o wygląd i moje zdolności. Nie ma podstaw żeby myśleć, że to przypadek. Muszę pilnować Tony'ego jak oka w głowie chociaż po dzisiejszej sytuacji wolałabym się zaszyć w dom i nigdy z niego nie wyjść. 
Ale przecież go kocham i nie pozwolę żeby stała się mu krzywda. 




~*~

I oto 29 rozdział. Mam nadzieję, że nie zawiodłam. Rozdział pełen przemyśleń. 

Obserwatorzy