środa, 31 stycznia 2018

Rozdział 30: Oczy zdradzą wszystko


Obudziłam się dosyć późno. W nocy długo nie mogłam zasnąć, obracałam się z boku na bok. Była to dla mnie naprawdę ciężka sytuacja. Martwiłam się co będzie między mną a Tony'm. Bałam się, że to co się stało zniszczy naszą przyjaźń. O ile już jej nie zniszczyło... Nie ukrywam, że w nocy też płakałam z nerwów i strachu przed tym co może przynieść przyszłość. Było mi bardzo ciężko pogodzić się z tym co się stało. Oczywiście nie żałowałam tego pocałunku, tylko, że to może odmienić naprawdę wszystko... Poza Tony'm i Rhodey'm nie mam nikogo. Boję się stracić Tony'ego... To zabawne, znamy się niecały rok a ja nie potrafię żyć bez niego. Jest dla mnie bardzo ważny i chciałabym móc być przy nim tyle ile tylko będę mogła. Będę mu dozgonnie wdzięczna za to, że kilka razy uratował mi życie i dał nowe. Teraz to ja mogę go chronić i pomagać w walce. Wiem, że nie będzie chciał mi na to pozwolić, ale trudno jakoś muszę chociaż trochę spłacić dług wdzięczności.
Wzięłam szybki prysznic, zjadłam śniadanie i usiadłam przed telewizorem. Tata jak zwykle był w pracy więc miałam dom cały dla siebie. Przełączałam kanały szukając czegoś wartego uwagi, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Zlękłam się, pomyślałam, że to nie kto inny jak Stark. Wstałam i podeszłam do okna, z którego widać ganek. Myliłam się to był Rhodey. Odetchnęłam z ulgą i wpuściłam przyjaciela do środka.
- Pepper, co się z tobą dzieje? - spytał oburzony. - Wiesz która jest godzina? Jest 15, a Tony wariuje, że nie odbierasz telefonu.
Westchnęłam. Wiedziałam, że Tony dzwonił tysiące razy ale nie miałam odwagi odebrać. Bałam się tego co mogę usłyszeć, bałam się konfrontacji.
- Wiem, Rhodey, że Tony dzwonił. - mówiąc to prawie płakałam. - Nie chce odbierać. Boję się tego co mogę usłyszeć. Proszę powiedz mu, że rozchorowałam się...
- Rozchorowałaś się? Pepper, jest zima, a Ty możesz chodzić w krótkim rękawku! Myślisz, że Tony da się na to nabrać?
Znowu westchnęłam. Oczywiście, że Tony jest zbyt inteligentny żeby się na to nabrać. Chciałam grać na czas... Myślałam, że może w ten sposób jakimś cudem unikniemy rozmowy. Dziwiłam się sama sobie, że aż tak panikuje. Powinniśmy już wczoraj w zbrojowni porozmawiać, powiedzieć sobie, że nic z tego nie będzie... Bo Tony mnie nie kocha. A raczej kocha jak przyjaciółkę. Nikogo więcej.
- Rhodey, błagam. - powiedziałam to z wielkim żalem w głosie.
Rhodey widząc mnie w tym stanie przytulił mnie i pogłaskał po włosach. Tego teraz właśnie potrzebowałam. Ukojenia.
- Rhodey, co ja mam robić?
Przyjaciel milczał. Chyba sam nie wiedział jak powinnam postąpić. Będzie mi ciężko udawać przed Tony'm, że jestem chora. Mógłby tutaj przyjść i wypytywać co się ze mną dzieje. Dlaczego to musi być aż tak trudne? Większość osób powiedziałaby teraz, że się nad sobą użalam i miałaby rację. Wystarczyło wczoraj wyjaśnić sobie wszystko w zbrojowni. Tony powiedziałby, że kocha mnie jak przyjaciółkę i zadziałał pod wpływem chwili i światła księżyca... A ja oczywiście bym przytaknęła jemu, że jest tylko moim przyjacielem i nic więcej aby nie psuć naszej przyjaźni. To chyba jedyna opcja jaką może mi dać Tony... Trudno będę się cieszyć tym, że jest przy mnie.
- Pepper? Wszystko w porządku? - spytał Rhodey.
- Co? Ach, tak. Zamyśliłam się. - odpowiedziałam, siląc się na uśmiech.
- Dobrze, powiem mu, że jesteś chora. Ale jeśli tu przyjdzie, błagam nie wiń mnie. Będę się starał go zatrzymać, ale wiesz, że on jest bardzo uparty.
- Jesteś najlepszy, wiesz Rhodey? - tym razem szeroko się uśmiechnęłam.
Przyjaciel skierował się w stronę drzwi i powiedział:
- Trzymaj się Pepper, zobaczysz jeszcze wszystko się ułoży.
Pożegnałam go i patrzyłam jak odchodzi w stronę swojego domu. Odetchnęłam z ulgą, pomyślałam, że Tony nie przyjdzie jak powiem, że jestem chora. Położyłam się na kanapie i dalej buszowałam po kanałach. Znalazłam jakąś hiszpańską telenowelę, oczywiście o miłości. Szybko ją na jakiś program rozrywkowy. Nie obejrzałam go dużo bo zasnęłam. Widocznie ta sytuacja bardzo mnie wyczerpała i potrzebowałam dużo snu.


~*~

Majstrowałem przy zbroi. Kiedy byłem zdenerwowany, niespokojny, zestresowany. W dodatku nie wiedziałem gdzie się podział Rhodey. Podejrzewałem, że poszedł do Pepper, wypytać się jej czemu nie pojawiła się w zbrojowni. Przez cały ten dzień miałem skrytą nadzieję, że jednak przyjdzie tutaj i to co stało się wczoraj będzie tylko snem. Liczyłem na to, że Pepper będzie mnie kochać, będzie ze mną... Ale pomyliłem się. Może ona nic od mnie nie czuje? Zresztą po tym jak powiedziałem jej, że nie powinienem zepsułem wszystko... Jaki ja byłem głupi. Wystarczyły dwa słowa, szczere, prosto z serca. 
Nim się spostrzegłem do zbrojowni zawitał James. Był jakiś dziwny, wyglądał na bardzo przejętego. Obserwowałem go uważnie, ale on zdawał się mnie nie zauważać. 
- Rhodey? Byłeś u Pepper, prawda? 
Rhodey podskoczył jakby przestraszony. Chyba naprawdę nie zauważył mojej obecności. 
- Powiedziała, że jest chora. - powiedział to z małym przekonaniem. 
Od razu wiedziałem, że coś jest nie tak. Dzwoniłem do niej prawie czterdzieści razy - i zaraz zamierzam wykonać więcej połączeń - a ona na żadne nie odpowiedziała. Tak samo wysłałem jej ponad dwadzieścia smsów. 
- Rhodey, powiedz mi prawdę. 
James spojrzał na mnie i przez chwilę utkwił we mnie spojrzenie. Wyglądał jakby nad czymś się głęboko zastanawiał. 
- Tony, ona... 
Nie zdążył dokończyć ponieważ w zbrojowni rozbrzmiał alarm. Nie mogłem w to uwierzyć to Mandaryn! Powrócił!
- Czy to Mandaryn?! - krzyknął zaskoczony ciemnowłosy.
Kiwnąłem głową i zabrałem się za ubiór pancerza. 
- Zostań, obserwuj sytuacje. Wkrocz wtedy kiedy będzie trzeba. 
Widziałem, że Rhodey nie chce się na to zgodzić, jednak w ostateczności przystał na moją propozycje. Wyleciałem przez otwór w dachu i skierowałem się w stronę centrum miasta. Nie myliłem się, przede mną znajdował się nie kto inny jak Mandaryn. Wyraźnie na mnie czekał, tak jakby wcale nie chciał walczyć. 
- Czego chcesz? Po co znów wróciłeś? - zapytałem bez owijania w bawełnę. 
- Witaj, Iron Man'ie. Jak Pepper? Widziałem, że ma się wspaniale! - mówiąc to śmiał się szyderczo. 
Ledwo się powstrzymywałem żeby mu nie przywalić. To on prawie zabił Pepper, a teraz jeszcze śmie z niej drwić! 
- Przybyłem tu powiedzieć Ci, że Pepper nie jest niezniszczalna. Teraz kiedy już wiem, że jest twoim słabym punktem zrobię wszystko aby ją zniszczyć a wtedy zniszczę i ciebie. 
Już byłem gotowy zadać mu cios, ale on rozpłynął się w powietrzu. Byłem tak zdenerwowany i jednocześnie przestraszony, bałem się o Pepper. Co jeśli on teraz jest własnie u niej? Przekierowałem całą moc do silników i ruszyłem do domu rudowłosej. Niecałe dwie minuty później byłem pod jej domem. Spakowałem zbroję w plecak i zapukałem do drzwi. Nikt nie otwierał, przez co jeszcze bardziej zacząłem panikować. Spojrzałem przez okno i widziałem, że Pepper leży na kanapie. Widziałem, że coś jej się śni bo wyglądała jakby mówiła przez sen, była bardzo niespokojna. Postanowiłem wejść do domu, jeśli drzwi byłyby tylko otwarte. O dziwo były otwarte. Podszedłem do niej i spojrzałem na jej twarz. Była bardzo blada i wyraźnie wyczerpana. Obawiałem się, że Mandaryn maczał w tym palce. Delikatnie złapałem ją za ramie a ona natychmiast się obudziła. Wyglądała na przerażoną. 
- T-tony? Co ty...? Co się dzieje? 
Mówiła jakby nie zdawała sobie sprawy z tego gdzie jest. Wstała i poprawiła nerwowo, swoje długie, piękne włosy. Wpatrywałem się w nią jak w obrazek podczas gdy ona wyraźnie się czymś martwiła. Domyślałem się, że bała się konfrontacji po wczorajszym zdarzeniu. 
- Pepper? Wszystko w porządku?
- Nie... To znaczy... Tak! - wydawała się bardzo rozkojarzona. - Przestraszyłeś mnie, śnił mi się jakiś koszmar... 
- Przyleciałem tutaj bo przed chwilą rozmawiałem z Mandarynem. 
Natychmiast odwróciła głowę w moją stronę. Widziałem, że jest tym bardzo zaskoczona, jednak jej spojrzenie z drugiej strony wyglądało jakby się tego spodziewała. Czasami nie mogłem zgadnąć co chodzi po głowie tej wspaniałej dziewczynie.
- Nic ci nie jest? - podeszła i spojrzała na mnie swoimi pełnymi blasku brązowymi oczami. Widziałem w nich troskę ale też wielkie zmartwienie.
Wydawało mi się, jej spojrzenie chciało mi coś powiedzieć. Coś czego nie mogłem odczytać, tak jak wtedy kiedy spadała z wieżowca. Tak, to dokładnie to samo spojrzenie co kiedyś. Żałowałem tylko, że nie mogę go odczytać. Chciałbym żeby to spojrzenie było oznaką miłości, chciałbym żeby Pepper mnie kochała. Ale w życiu nie zawsze dostaniemy tego czego chcemy, pragniemy. Chyba będę musiał z tym żyć.
- Tony? - spytała jeszcze raz Pepper.
- Zamyśliłem się. - jeszcze raz spojrzałem jej głęboko w oczy.
Wiedziałem, że to co stało się wczoraj może się znowu powtórzyć. Chciałem tego, ale z drugiej strony bałem się, że stracę ją na zawsze. Zanim zdążyłem wykonać ruch, Pepper się ode mnie odsunęła. Chyba przewidziała co może się stać, w końcu wczoraj sytuacja wyglądała podobnie.
- Nic mi nie jest, Mandaryn jest niebezpieczny. Uważaj na siebie. - spojrzałem na nią wzdychając ciężko.
- Co on ci powiedział Tony? - spojrzała jakby chciała przeszyć mnie na wylot, a może już to zrobiła?
- Pep... Po prostu na siebie uważaj.
- Będę. Ale powinieneś już iść, jestem chora i nie czuje się najlepiej.
Wiedziałem, że czuje się niezręcznie w mojej obecności. Nie wyglądała na chorą, jedyne co to na przemęczoną. Czułem, że nie jest gotowa żeby ze mną normalnie rozmawiać. Ja sam czułem się odrobinę niezręcznie, jednak nie mogłem pozwolić żeby jej się coś stało. Mam wrażenie, że tracę grunt pod nogami, a Mandaryn zaczyna przejmować kontrolę. Nie mogłem do tego dopuścić, nie chciałem ponownie stracić Pepper. Krzywda może spotkać też Rhodey'ego, który tak samo jest narażony na gniew Mandaryna. Westchnąłem i spojrzałem jeszcze raz na Pepper. Krzątała się po kuchni, chyba chciała zaparzyć herbatę. Czyżby zmieniła zdanie? Wstałem i skierowałem się w jej stronę. Jej rude, długie włosy delikatnie otulały jej ramiona oraz plecy. Wydawało mi się, że stawały się coraz bardziej dłuższe.
- Tony, co ci powiedział Mandaryn?
To właśnie cała Pepper - uparta. Wiedziałem, że nie odpuści mi tego i za wszelką cenę będzie chciała dowiedzieć się co ten gnojek mi powiedział. Dlatego czym prędzej jej to powiem tym szybciej będę spokojny.
- Powiedział, że jesteś jego celem Pepper.
Nie do końca tak właśnie powiedział Mandaryn, ale nie mogłem jej powiedzieć, że jest moim słabym punktem. Tak bardzo nie chciałem się do tego przyznać nawet przed samym sobą. Mogłem zrobić dla niej wszystko. Oddałem jej krew a mój implant mógłby tego nie wytrzymać - ona o tym nie wie i lepiej żeby tak było. Zamartwiałaby się tym i obwiniała. A ja nie chciałem aby była nieszczęśliwa, chciałem ją uszczęśliwiać na każdym kroku. Tylko czy wczoraj aby nie zepsułem jej szczęścia? Może wszystko powinno zostać tak jak było, może nie powinienem naprawdę tego robić... Mimo, że nie żałuje to mam wyrzuty sumienia.
- Gra na twoich nerwach Tony, nie ulegaj jego manipulacją. Po prostu na siebie uważaj. - mówiąc to postawiła na stole dwie herbaty.
Ucieszyłem się, że nie jest już taka oziębła jak wcześniej. Usiadłem przy stole tak samo jak rudowłosa. Przez chwilę panowała cisza. Widziałem po niej, że jest skołowana i nie wie co powiedzieć. Bałem się, że zaraz powie coś co zaboli nas oboje na tyle, że nie będziemy w stanie na siebie patrzeć. Nasze spojrzenia po raz kolejny się spotkały. Jej oczy, tak hipnotyzujące zdawały się mówić coś ważnego, zupełnie tak jak wcześniej. Jakby chciały powiedzieć, że wszystko musi być dobrze i już zawsze będzie. Wpatrywałem się w nie głęboko, próbując zapamiętać każdy szczegół. Nie ma oczu na całym świecie, które byłby tak niezwykłe jak oczy Pep. Brązowe, z zielonymi obwódkami. Ta właściwość zapewne pochodzi od Ekstremis. Widziałem, że rudowłosa również mi się przypatruje. Tak samo jak ja była wpatrzona w oczy. Byłem pewien, że nad czymś intensywnie rozmyśla - bez namysłu przygryzała wargę. Pepper jakby na chwilę zastygła i przestała się skupiać na wszystkim oprócz mnie. To samo działo się ze mną. Nie wiem jak długo trwała ta chwila, ale zdążyłem zapamiętać każdy najmniejszy skrawek jej twarzy. Ja, Tony Stark, byłem naprawdę po uszy zakochany. Szkoda, że bez wzajemności.


~*~

Nie ma innych oczu, które mogłyby mnie przejrzeć na wylot tak jak oczy Tony'ego. Widziałam, że patrzy na mnie jak zahipnotyzowany, a ja nie mogłam oderwać od niego wzroku. Dlaczego zakochałam się w kimś takim jak Tony? Jest bardzo przystojny, jestem pewna, że większość dziewczyn z naszej szkoły o nim marzy. Jednak poza wyglądem Tony jest wspaniałym, oddanym przyjacielem. Wiem, że bez niego moje życie byłoby szare, smutne i puste. Pomimo moich kłopotów ze zdrowiem, jestem szczęśliwa, że go poznałam i nie oddałabym tamtego momentu za nic. Po prostu go kocham i żałuje tylko jednego - że nigdy on nie będzie w stanie pokochać mnie tak jak ja jego. Czułam jak do moich oczu powoli napływają łzy, dlatego szybko wstałam i podeszłam do okna. Westchnęłam głęboko i ciężko na myśl o tym, że można kochać, ale nie być kochanym. Obróciłam głowę w stronę przyjaciela, który wydawał się jeszcze bardziej zapatrzony we mnie niż zwykle. Czułam się bardzo niezręcznie i miałam ochotę po prostu zniknąć. Było to oczywiście możliwe, ale co pomyślałby sobie Tony... 
- Czemu nie odbierałaś moich telefonów? Martwiłem się. - powiedział poważnym głosem. - Nie rób tak więcej, przecież wiesz, że Mandaryn może w każdej chwili zaatakować. 
- Przepraszam, długo spałam. 
Znowu nastąpiła niezręczna cisza. Dalej stałam przy oknie rozmyślając nad tym wszystkim co się zdarzyło. Oj, Tony dlaczego to nam się to przytrafiło? Czemu to wszystko nie może być tysiąc razy łatwiejsze? Czy nasze życie już zawsze takie będzie? 
- Pójdę już. - powiedział niespodziewanie, zerkając na telefon. 
- Stało się coś? - spytałam podejrzliwie. 
- Nie, nie. - odpowiedział zbyt szybko. 
Tony nie umiał kłamać, choćby nie wiem jak się starał jest okropnym kłamcą. Wiedziałam, że coś na pewno musiało się stać, a jeśli on nie chce mi powiedzieć to sama się tego dowiem. 
Tony skierował się w stronę drzwi a ja tuż za nim. Otworzył je i już miał wychodzić kiedy nagle, znienacka mnie przytulił. Odwzajemniłam uścisk. Jego ciało było tak ciepłe i przyjemne, że mogłabym spędzić wieczność w jego ramionach. Po tym uścisku, Tony wyszedł. Odczekałam chwilę aż Tony się oddali. Stałam się niewidzialna i wyszłam z domu. Zobaczymy co nasz geniusz przede mną zataił. 



~*~

Kolejny POWRÓT. Wiem, miałam pisać regularnie, ale moja szkoła mnie wykańcza już dłuższą chwilę. Rozdział napisany w prawie dwa wieczory. Naszła mnie wielka wena i oto 30 rozdział na moim blogu!

1 komentarz:

  1. Cieszę się z twojego powrotu. Mam nadzieję, że wróciłaś na długo.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy