sobota, 18 sierpnia 2018

Rozdział 33: Skrywana tajemnica


To była bardzo ciężka noc. Właściwie czy mogę to tak nazwać? Byłam wpół przytomna, nie do końca świadoma tego co się wokół mnie dzieje. Nie wiedziałam ile spałam i czy na pewno w ogóle to był sen. Byłam pogrążona w jakimś dziwnym stanie, którego nie umiałam wytłumaczyć w żaden sposób.
O czym wtedy myślałam? Tego też nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Leżałam na plecach patrząc w sufit, niekiedy traciłam świadomość i zapadałam w sen, jednak wydaje mi się, że większość czasu upłynęło mi na bezmyślnym wgapieniu się w przestrzeń. Zdarzały mi się przebłyski świadomości, wtedy zrywałam się z łóżka i gorączkowo rozglądałam się po pokoju w poszukiwaniu Tony’ego jakby za chwilę miał wejść i powiedzieć, że jest tutaj i już zawsze będzie. Mimo to natychmiastowo ta myśl jakby znikała z mojej głowy a ja z powrotem opadałam bezwładnie na łóżko, zatracając się jeszcze bardziej w obłędzie jaki mnie dopadł. Zdawałam sobie sprawę z tego, że mój umysł płata mi figle, a ja nie mogę nic z tym zrobić tak jakbym była daleko od tego wszystkiego. Bardzo daleko.
Momentami czułam ogromną pustkę w sercu, tak jakbym utraciła już coś bezpowrotnie. Ogarniała mnie wtedy panika i znów podnosiłam się z łóżka rozglądając dookoła. Pamiętam, że przychodził do mnie Rhodey, zapewne sprawdzić co się ze mną dzieje. Jestem prawie pewna, że mówił coś do mnie, ale ja byłam zbyt rozkojarzona i roztrzęsiona żeby mu odpowiedzieć, więc tępo patrzyłam w ścianę albo kiwałam głową w nadziei, że to w jakiś sposób pomoże mi zostać samej. Mimo wszystko gdzieś tam na dnie mojej duszy byłam mu wdzięczna za troskę i oddanie. Bo który przyjaciel byłby w stanie znieść to co stało się dzisiaj wieczorem? Który przyjaciel byłby w stanie znieść to, że prawdopodobnie popadam w depresje lub coś gorszego? Gdyby się tak nad tym bliżej zastanowić to czy może być coś gorszego niż obłęd, który powoli pchał w mnie w najmroczniejszą stronę?
Leżąc na łóżku i patrząc w sufit zaczęłam mieć kolejne halucynacje. Wydawało mi się, że rozmawiam z Tony'm. Znowu byliśmy w zbrojowni i w dodatku rozmawialiśmy o jego misji. Widziałam tą sytuację, która zdarzyła się kilka godzin temu... A może kilkanaście? Całkowicie straciłam poczucie czasu. W pokoju było naprawdę ciemno, tyle, że nie wiedziałam czy to noc czy to może zasłony w oknach. Straciłam głowę i czułam, że to nie koniec tej histerii.
W mojej wizji wszystko potoczyło się tak jakbym chciała: zdołałam przekonać czarnowłosego, że ta misja to czyste samobójstwo a on został ze mną i powiedział, że mnie kocha.
Nagle cała agonia poszła w niepamięć. Nie wiem dokładnie jak to się stało, ale kiedy usłyszałam słowa Tony'ego cała nieświadomość odeszła. Odzyskałam sprawność umysłu, zmysły wyostrzyły się zapewne za sprawą Ekstremis przez co mogłam trzeźwo myśleć. Rozejrzałam się po pokoju. Wszystko było na swoim miejscu, nic nie zostało przełożone zatem Rhoedy musiał poukładać wszystkie rzeczy po tym jak przeprowadzałam małe dochodzenie. Spokoju nie dawał mi tajemniczy naszyjnik oraz list. Dla kogo on właściwie był? Tony nie wykazywał jakichkolwiek znaków, które mogłyby wskazywać na to, że ma dziewczynę. Był zajęty Iron Man'em, oraz nami. Gdzie w tym wszystkim znalazłby czas na spotkania z dziewczyną? Wydawało mi się to co najmniej podejrzane. Postanowiłam się nad tym wszystkim jeszcze raz zastanowić, dlatego musiałam sięgnąć po naszyjnik i przekonać się czy ta wiadomość odmieni moje życie, a przede wszystkim złamie moje serce... już na zawsze.
Sięgnęłam do szuflady gdzie powinien być naszyjnik. Wstrzymałam oddech. Czy ja w ogóle powinnam się w to mieszać? Przecież to nie moja sprawa, a Tony może być zły jeśli się dowie, że wtykam nos w nie swoje sprawy. Z drugiej strony ciekawość zżerała mnie od środka. Teraz albo nigdy Pepper.
Otworzyłam pewnym ruchem szufladę. Pudełko wraz z listem swobodnie leżało na dnie szuflady. Nie mogłam uspokoić kołatania serca. Przecież zaraz dowiem się czy Tony ma dziewczynę... Co by oznaczało, że moje uczucia jednej nocy mogą przestać się liczyć. Sięgnęłam drżącą ręką po list, który nie był podpisany imieniem, ani nazwiskiem. Przez chwilę mnie to ucieszyło ale w głębi nie chciałam napawać się nadzieją, że ten świstek papieru może być właśnie dla mnie. Otworzyłam kopertę. Miałam moment zawahania i zastanawiałam się po raz tysięczny czy dobrze postępuje. W końcu zdecydowałam, że nie mogę przeczytać tego listu. Odłożyłam ją na miejsce i położyłam się na łóżku.
- Ach, Tony... Powinieneś tu być. - powiedziałam sama do siebie.

Kilka dni później 

Minuty i godziny mijały, a my dalej nie mieliśmy informacji od Tony'ego. Czułam się trochę lepiej niż pierwszej nocy kiedy zniknął, ale mimo wszystko dalej zamartwiałam się na śmierć. Było mi bardzo ciężko godzić się z myślą, że on może nie wrócić. Starałam się za każdym razem nie brać takiej opcji pod uwagę, jednak musiałam się liczyć z konsekwencjami jego wyboru. Gdyby tylko dał jakikolwiek znak życia... A tu nic, radar milczy zupełnie tak jak mój telefon. 
Spojrzałam na Rhodey'ego, który wydawał się nazbyt zamyślony. Siedzieliśmy w zbrojowni już od paru godzin. Mogliśmy sobie na to pozwolić ponieważ nadeszły ferie zimowe, całe dwa tygodnie wolnego. Właśnie teraz zdałam sobie sprawę, że Tony za parę dni ma osiemnaste urodziny. Jak ten czas szybko leci... Przecież niedawno dopiero się poznaliśmy. 
Nagle rozbrzmiał dzwonek mojego telefonu. Podniosłam telefon i serce zamarło mi w piersi. To Tony! On żyje, naprawdę mu się udało!
Ręka drżała jednak zdołałam nacisnąć zieloną słuchawkę. Czekałam aż chłopak odezwie się.
- Pep?
Chciałam wykrzyknąć, że odchodziłam od zmysłów ale nic nie usłyszałam. Mój głos odmówił posłuszeństwa, po policzkach spłynęły łzy. Pierwszy raz od kilku dni płakałam ze szczęścia. Mój Tony... żył. I tyle mi wystarczyło do euforii.
- Pepper, jesteś tam? - dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że jest zdenerwowany.
Już chciałam odpowiedzieć jednak telefon wyrwał mi Rhodey, który widząc moją reakcje zrozumiał co się dzieje. Chciałam go obrzucić wściekłym, nienawistnym spojrzeniem za to, że odbiera mi możliwość rozmowy z czarnowłosym. Dobrze wiedział jak bardzo mi na tym zależy, mimo wszystko rozumiałam go. Martwił się tak samo jak ja. Również odczuwał strach.
- Tony?! Gdzie ty się podziewasz, minęły aż cztery dni!
Naprawdę minęło aż tyle czasu? Zdałam sobie sprawę, że mój obłęd nie zniknął ostatecznie tamtej nocy kiedy grzebałam w szafce Tony'ego. Będę musiała się do tego przyznać, bo prawdę mówiąc czuję się okropnie z tym faktem. Oby tylko nie przekreśliło to naszej przyjaźni, za nic w świecie bym sobie tego nie darowała.
Rhodey wyszedł z pomieszczenia a ja rozdziawiłam usta. Nie dość, że oby dwoje olali to, że się martwię to jeszcze w tak spektakularny i chamski sposób! Nawet nie mogłam stąd wyjść ponieważ Rhodey miał mój telefon. Po prostu świetnie.
Usiadłam na fotelu obrotowym i pogrążyłam się w myślach. Moje serce powoli oczekiwało na powrót Tony'ego, a umysł jak zwykle zakazywał skakania z radości na jego widok. Nim się obejrzałam zasnęłam.

Parę godzin później 

Po rozmowie z Rhodey'm, dowiedziałam się, że Tony niebawem ma się tutaj zjawić. Teraz zamiast strachu czułam stres, który był potęgowany tym, że Rhodey milczał. Kiedy pytałam czy z niebieskookim jest w porządku, czy może jest ranny on nie odpowiadał. Zastanawiałam się co to mogło oznaczać.
Nagle usłyszałam znajomy huk i ryk silników. Tony, Iron Man! Podbiegłam do kapsuły gdzie za chwilę miał pojawić się Tony jednak to co zobaczyłam zmiotło mnie z nóg. Tony nie wrócił cały i zdrowy. Był w opłakanym stanie. Zbroja była uszkodzona i pozbawiona niektórych elementów, jednak nie to było najgorsze. Chłopak stracił hełm, a na jego czole widniała zastygła już plama krwi. Oprócz tego nie widziałam żadnych innych poważniejszych obrażeń.
Po wylądowaniu Tony zachwiał się i prawie by upadł gdyby nie Rhodey, który złapał go i pozwolił mu się podeprzeć. Podbiegłam do Tony'ego i spojrzałam z wielką troską na jego czoło.
- Trzeba to przemyć i opatrzyć, oby nie wdało się zakażenie. - powiedziałam szeptem do chłopców.
Czarnowłosy skierował swoje oczy na mnie. Widziałam, że jest wyczerpany, mimo to zdobył się na uśmiech. W jego spojrzeniu widziałam coś czego nie potrafiłam do końca zrozumieć. Dopiero po chwili oprzytomniałam i zdałam sobie sprawę co tak właściwie ujrzałam. Tony patrzył na mnie z wielką ulgą oraz czułością. Poczułam, że chyba nie jestem mu obojętna. W środku skakałam jak małe dziecko a na zewnątrz byłam jak najbardziej opanowana. Mnie samą to dziwiło.
- Nigdy więcej się tak nie narażaj. - powiedziałam, przytulając się do niego a zarazem jego zbroi.
Tony odwzajemnił uścisk. Teraz może być już tylko lepiej.


Siedzieliśmy w zbrojowni. Tony właśnie miał opowiedzieć co stało się na misji. Nic się nie zmienił, dalej był tak samo uparty jak wcześniej bo nie pozwolił mi opatrzyć jego rany. Wściekałam się na niego tylko dlatego, że tak samo bagatelizował inne rzeczy.
- Tony, dość! Muszę opatrzyć ranę. - widząc jego minę dodałam pośpiesznie. - Bez dyskusji.
Chłopak westchnął teatralnie a ja zabrałam się za szukanie gazy, bandaża oraz wody utlenionej. Wszystko znajdowało się w schowku, którego do tej pory jeszcze nie miałam okazji odwiedzić. Oprócz dużej ilości gratów i rupieci, zamiennych części do zbroi znalazłam apteczkę. Wzięłam ją i położyłam na stole. Wyjęłam potrzebne rzeczy i przemyłam Tony'emu ranę. Syknął z bólu, a ja spojrzałam na niego pobłażliwie i pokrzepiająco. Nałożyłam gazę i obwiązałam głowę bandażem. Widząc efekt końcowy zaśmiałam się lekko. Mina niebieskookiego była powalająca: wyglądał jak naburmuszony kot, a wszystko przez to, że jego włosy zabawnie ułożyły się w rogi.
- Co cię tak bawi, Pepper?
W momencie spoważniałam. W głębi uważałam, że Tony wygląda słodko ale przecież mu tego nie powiem.
- Nic, zupełnie nic.
Obejrzałam się dookoła. Rhodey zniknął. No tak, zawsze to robił kiedy rozmawiałam bądź w jakiś sposób zajmowałam się naszym przyjacielem. W duchu przeklinałam go za to, jednak jakaś cząstka mnie wyrażała nieodpartą chęć pobycia z Tony'm sam na sam.
- Powiesz mi co się tam działo?
Widziałam w jego oczach wahanie. Rozważał czego mogę się dowiedzieć a czego nie.
- Nie teraz. Potrzebuję chwili spokoju... tak dawno cię nie widziałem i bałem się, że już nigdy nie zobaczę.
Powiedziawszy to przysunął się bliżej i ucałował w czoło. Byłam zaskoczona i jednocześnie szczęśliwa jeszcze bardziej niż na jego powrót. Przytuliłam go i położyłam głowę na jego torsie. Gładził mnie po włosach a ja spokojnie i miarowo oddychałam.


~*~

Tadam! Po czterech miesiącach przerwy (o ile się nie mylę), wracam z mega krótkim rozdziałem. Stwierdziłam, że teraz kiedy po wakacjach znajdę się w klasie maturalnej, aby pisać rozdziały muszą być krótsze. 
Wybaczcie, pozdrawiam o ile ktoś to jeszcze czyta. 


2 komentarze:

  1. Cześć! Trafiłam na twojego bloga przedwczoraj i jestem zachwycona!!!! Tak trzymasz w napięciu, właśnie wszystko skończyłam, a zaczęłam wczoraj. Nie mogę się doczekać kolejnych części masz talent, świetnie piszesz, dawno nic mnie tak nie zachwyciło, to jest to czego od dawna szukałam!!!! Oby tak dalej :-):-):-)

    OdpowiedzUsuń
  2. I powodzenia na maturze! Ja zdałam teraz w maju, będzie dobrze! Mam nadzieję, że znajdziesz czas na napisanie czegoś nowego

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy